Kryzys służy szarej strefie. I całe szczęście. Bez niej w latach złej koniunktury setki milionów ludzi na świecie przymierałyby głodem, niemiecki eksport przestałby się rozwijać, w Grecji i Hiszpanii z powodu załamania poziomu życia zapewne nie utrzymałyby się demokratyczne rządy, a Polska byłaby przynajmniej o 25 proc. uboższa.
Bank Światowy na podstawie skomplikowanych modeli ekonometrycznych szacuje, że na całym świecie już 60 proc. wszystkich zatrudnionych pracuje na czarno. Łącznie wytwarzają niemal 1/6 dochodu narodowego świata – 10,6 bln euro rocznie. To już prawie tyle, ile jest warta legalna gospodarka krajów strefy euro (11,68 bln euro). W Polsce wartość szarej strefy dochodzi już do 200 mld euro rocznie, 150 razy tyle, ile kosztuje budowa II linii metra w Warszawie.
W latach prosperity, między 2000 a 2007 r., niepodlegający opodatkowaniu obrót gospodarczy dość szybko malał. Jednak wraz z załamaniem koniunktury w USA, Europie i znacznej części świata w 2008 r., praca na czarno nie tylko szybko odzyskała utracone pole, ale jej zasięg osiągnął nieznaną od dziesięcioleci skalę. Bank Światowy szacuje, że aż 27,6 proc. dochodu narodowego w Polsce (czyli około 220 mld dol. rocznie) w ogóle nie jest rejestrowane. W skali Europy to sporo, ale nie odstajemy aż tak bardzo od innych. W Niemczech szara strefa dostarcza 16,3 proc. PKB, w Szwecji 19,1 proc., w Grecji (to i tak zapewne nadmiernie optymistyczna ocena) 27,5 proc., a we Włoszech – 27.
Czytając takie szacunki, przywódcy Unii Europejskiej szybko mogliby dojść do wniosku, że najskuteczniejszym lekiem na przełamanie kryzysu długu byłoby wzmożenie kontroli fiskalnych. W końcu roczne dochody uzyskiwane z ukrytej działalności z nawiązką wystarczyłyby na spłacenie długu i zlikwidowanie deficytu budżetowego wszystkich państw UE. Ale to błędne rozumowanie. – W większości wypadków legalizacja działalności szarej strefy oznaczałaby jej dobicie – podkreśla w rozmowie z „DGP” Cinzia Alcidi z brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS).
Kryzys sprzyja rozwojowi szarej strefy, bo coraz więcej przedsiębiorstw nie stać na zatrudnienie pracowników po legalnych stawkach. – To szczególnie prawdziwe w Polsce, gdzie w przypadku małych pensji podatki i składki socjalne opłacane przez pracodawcę stanowią aż 40 proc. kosztów zatrudnienia. Przedsiębiorca staje więc przed trudnym wyborem: albo wstrzymać (lub mocno ograniczyć) swoją działalność, albo obniżyć koszty, decydując się po części na nielegalne zatrudnienie. Dla firm rodzinnych stawką jest najczęściej zachowanie dorobku życia – mówi „DGP” Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan.

Turyści śpią pod mostem

Na tę drugą opcję decydują się w naszym kraju przede wszystkim prowadzący działalność handlową (np. zaniżając deklarowane obroty), warsztaty napraw samochodów i innego sprzętu oraz właściciele hoteli i restauracji. Łącznie, jak szacuje GUS, wymienione branże stanowią aż 42 proc. szarej strefy w Polsce. Jednak od wybuchu kryzysu najszybciej działalność poza okiem fiskusa rozwijają firmy transportowe i te, które oferują powierzchnię magazynową. Wymusza to rynek: coraz więcej klientów nie jest w stanie zapłacić za usługi na tyle dużo, by opłacało się je prowadzić w sposób legalny.
Podmioty gospodarcze zaniżają uzyskiwane dochody, a osoby fizyczne – chcąc przetrwać kryzys – nie rejestrują działalności.
Zdaniem Piotra Ciżkowicza, głównego ekonomisty Ernst & Young Polska, w naszym kraju już blisko 20 proc. wszystkich inwestycji jest dokonywanych w tajemnicy przed fiskusem. – To swoisty łańcuszek: firmy, które z powodu nadmiernych obciążeń i złych regulacji prawnych nie mogą działać legalnie, naruszają warunki równej konkurencji, co zmusza także ich rywali do ukrywania części dochodów – mówi „DGP”. Jego zdaniem jednym z rozwiązań jest utworzenie dużej kwoty wolnej od podatku PIT, co pozwoliłoby na legalizacji nawet takich zawodów, jak opieka nad dziećmi. Szara strefa mogłaby więc odegrać rolę niezwykle skutecznego katalizatora reform.
Na razie jednak rząd na te naciski nie reaguje. Zamiast ograniczyć wydatki państwa, woli mnożyć obciążenia dla przedsiębiorców, co jeszcze bardziej sprzyja rozwojowi drugiego obiegu gospodarczego. Szczególnie widać to w turystyce. Choć liczba zagranicznych gości odwiedzających nasz kraj z roku na rok rośnie, najwidoczniej coraz więcej z nich albo śpi pod mostem, albo na parkowych ławkach. Jak wynika bowiem z oficjalnych statystyk, tylko w ubiegłym roku liczba zarejestrowanych miejsc noclegowych spadła z 610 do 606 tys.
Wystarczy przejechać się po Wybrzeżu, aby przekonać się, że te statystyki to bzdura, a liczba pensjonatów rośnie. – Jednak nad Bałtykiem sezon trwa nie dłużej niż 50 dni, a opłaty i podatki trzeba płacić przez cały rok. Dlatego większość z nas ma do wyboru: albo zakończyć działalność, albo prowadzić ją przynajmniej częściowo po kryjomu – mówi „DGP” właścicielka jednego z pensjonatów w Krynicy Morskiej, z oczywistych względów prosząc o anonimowość.

W kryzysie szara strefa odgrywa rolę buforu i odciąża finanse publiczne

Szacuje się, że w Zakopanem od 30 do 50 proc. miejsc noclegowych oficjalnie nie istnieje. Tak przynajmniej wynika z różnicy między liczbą przyjeżdżających tu turystów a zarejestrowanych miejsc pobytowych. Właśnie z tego powodu Polska ma najmniej łóżek hotelowych w całej Unii Europejskiej: 66 na 10 tys. mieszkańców, wobec 245 średnio w zjednoczonej Europie.
Ukrywanie działalności przed fiskusem to niejedyny sposób na ratowanie płynności, ale także możliwość obniżenia ceny usługi tak, by było na nią stać klienta. – Bez tego wielu z nas, zamiast wysłać dzieci nad morze czy w góry, byłoby skazanych na „lato w mieście” albo opiekę babci – uważa Piotr Ciżkowicz.
To samo dotyczy edukacji. Jak szacuje CBOS, aż połowa rodziców posyła dzieci w wieku gimnazjalnym i licealnym na korepetycje. Szacuje się, że rynek jest wart 900 mln zł rocznie. Tyle że pozostaje on niemal całkowicie poza rejestrem urzędów skarbowych. Godzina korepetycji z matematyki czy chemii w dużych miastach kosztuje 50 zł. Legalizacja rynku korepetycji nie tylko zniweczyłaby szanse wielu młodych ludzi na dostanie się na dobre uczelnie, ale też ograniczyłaby nauczycielom możliwość zarobku.
Niemal 100 proc. usług krawieckich, recyklingu części maszyn i urządzeń, opieki nad dziećmi, sprzątania mieszkań odbywa się
poza fiskusem. Od wybuchu kryzysu szara strefa obejmuje coraz większą część usług remontowych i budowlanych. Zapewnia także byt około 300 tys. żyjącym na stałe w naszym kraju Ukraińcom, którzy choć trochę poprawiają tragiczny bilans demograficzny Polski.



Moralność podatkowa

Dlaczego po 23 latach od obalenia komunizmu i rozpoczęcia budowy gospodarki rynkowej szara strefa ma się tak dobrze? Profesor Uniwersytetu w Linzu Friedrich Schneider, światowej sławy specjalista od gospodarki drugiego obiegu, precyzyjnie obliczył powody, dla których przedsiębiorcy w Polsce wolą prowadzić działalność nielegalnie. W 35 – 38 proc. winne są zbyt wysokie obciążenia podatkowe, w 22 – 25 proc. niska moralność podatkowa (czyli przekonanie społeczne, że ukrywanie dochodów przed fiskusem jest czymś nagannym), w 10 – 12 proc. zła ocena jakości administracji, w 7 – 9 proc. nadmiernie restrykcyjne regulacje rynku pracy, a w 5 – 7 proc. słaba jakość usług publicznych.
Szokująca jest w szczególności ta druga pozycja. Ale potwierdzają ją badania Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE) oraz pracowni ankiet społecznych SMG/KRC. Wynika z nich, że tylko 45 proc. Polaków nie akceptuje szarej strefy, 31 proc. nie ma nic przeciwko jej istnieniu, a dla 20 proc. jest to zjawisko obojętne.
Jednym z powodów jest to, że – jak wynika z badań GUS – przynajmniej co dziesiąty z nas dorabia sobie na fuchach, których nie deklaruje fiskusowi, a drugie tyle korzysta z tańszych, nieopodatkowanych usług. Ale to niejedyna przyczyna. – Ludzie są świadomi, że w okresie kryzysu szara strefa odgrywa rolę buforu i odciąża finanse publiczne od wspierania osób, które w innym przypadku nie miałyby środków do życia – wskazuje Piotr Ciżkowicz.
Wcześniej dotyczyło to zwłaszcza kobiet, które ukończyły 55. rok życia. Z oficjalnych statystyk wynika, że blisko 2/3 z nich nie jest aktywnych zawodowo. Biorąc pod uwagę średnią długość życia w naszym kraju, oznaczałaby to, że przez przynajmniej 20 lat żyją z głodowych rent lub rachitycznych datków społecznych. Prawda jest jednak inna: większość kobiet w wieku przedemerytalnym pracuje poza oficjalnym obiegiem.
Wraz z kryzysem w takiej samej sytuacji znaleźli się młodsi pracownicy. W regionach o wysokim, strukturalnym bezrobociu nie mają szans na etat. Wówczas alternatywą staje się praca poza zasięgiem fiskusa, często w firmie, w której kiedyś byli zatrudnieni na etacie. W tym tkwi cud poprawy konkurencyjności polskiej oferty eksportowej i utrzymania wysokiej dynamiki sprzedaży za granicą, mimo kryzysu u naszych głównych partnerów handlowych w Unii.
Profesor Schneider zwraca uwagę, że praca w drugim obiegu przyczyniła się do uchronienia Polski przed recesją w 2009 r. także w inny sposób: poprzez podtrzymanie konsumpcji. Aż 2/3 dochodów uzyskanych z pracy nieopodatkowanej wraca do legalnej gospodarki przez zakupy towarów, od których naliczany jest VAT. Ponieważ stawka tego podatku w naszym kraju (23 proc.) należy do najwyższych w Unii, fiskus z nawiązką odbija sobie straty spowodowane rozwojem szarej strefy.
Być może taka jest właśnie przyczyna, dla której polskie władze de facto akceptują istnienie drugiego obiegu gospodarczego. Pod tym względem nie jesteśmy wyjątkiem. Przeciwnie: żaden kraj nie zdołał świata nie tylko zlikwidować szarej strefy, ale nawet jej ograniczyć. Komisja Europejska od lat stara się wdrożyć strategię legalizacji działalności gospodarczej, jednak tuż pod jej okiem, w samej Brukseli, nielegalna działalność kwitnie. Przez lata znaczący w tym udział mieli polscy emigranci z województw podlaskiego i lubelskiego, którzy oferowali wysokiej jakości i znacznie tańsze od lokalnych usługi remontowo-budowlane, a ich żony – opiekę nad dziećmi. Zlikwidowanie tego procederu byłoby niezwykle proste, bo większość naszych rodaków ogłasza swoje usługi w największych belgijskich dziennikach, jak „Le Soir” czy „Libre Belgique”. Jednak nawet eurokraci nie chcą się pozbywać dostępu do konkurencyjnej oferty, która poprawia poziom ich życia.



Fikcyjne statystyki

Zwalczanie szarej strefy jest też oficjalnie kluczowym elementem planów ratowania przed bankructwem Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Tu sytuacja osiągnęła rozmiary ekstremalne: z szacunków Banku Światowego wynika, że rozmiar drugiego obiegu jest nie tylko proporcjonalnie 2-, 3-krotnie większy u Greków niż u Belgów, ale przeżarte korupcją państwo niejako partycypuje w szarej strefie. Dziennikarskie śledztwo przeprowadzone pod koniec ubiegłego roku przez niemiecki tygodnik „Der Spiegel” wykazało, że po obniżeniu o 1/5 uposażeń pracowników urzędów skarbowych ci właściwie zaniechali kontrolowania zeznań podatkowych. Stąd takie kwiatki, jak minimalne dochody z VAT powiatu korynckiego, gdzie znajduje się jedno z największych centrów gier hazardowych kraju, czy wielokrotnie mniejsza liczba zadeklarowanych basenów w Atenach, niż to wykazują zdjęcia satelitarne Google Earth.
– Wielkość szarej strefy jest pochodną całego systemu prawnego, politycznego oraz gospodarczego kraju i nie uda jej się znacząco ograniczyć środkami administracyjnymi – przekonuje Cinzia Alcidi. Jej zdaniem sytuacja wręcz się pogorszyła, gdy wyszło na jaw, na jak nietrafione cele wydawane są pieniądze podatników w Grecji (lotnisko w Atenach, igrzyska olimpijskie), Hiszpanii (ratowanie banków, które straciły dziesiątki miliardów euro na ryzykownych kredytach hipotecznych) czy Włoszech (ochronę uprzywilejowanych grup społecznych).
Wyniki gospodarcze Grecji w ostatnich czterech latach potwierdzają tę opinię. Mimo nacisków Unii i MFW, Ateny nie są w stanie skutecznie zwiększyć dochodów podatkowych i ograniczyć deficytu budżetowego, a szara strefa wręcz się rozrasta.
– Nie ma wątpliwości, że to jest bufor, dzięki któremu greckie społeczeństwo nie tylko przetrwało bez powszechnego buntu trwający pięć lat kryzys, ale kraj będzie w stanie w przyszłości zbudować podstawy wzrostu – przewiduje Rosalind Copisarow w brytyjskiej organizacji StreetUK, która walczy o uznanie pozytywnej roli osób starających się utrzymać poza oficjalnym obiegiem. Jej zdaniem w czasach kryzysu szara strefa jest jedynym sposobem na zbudowanie kapitału wyjściowego dla tych, którym banki nie chcą udzielać kredytów. To także sektor gospodarki, w którym ludzie znacznie częściej podejmują inicjatywy. I nie biorą udziału w manifestacjach przeciw planom oszczędnościowym rządu, bo... nie mają na to czasu.
Grecja nie jest jedynym tego przykładem. Na Łotwie cięcia były jeszcze surowsze, ale kraj to przetrwał, ponieważ ludzie mieli z czego się utrzymać dzięki obejmującej aż 39,6 proc. PKB szarej strefie. Z tego samego powodu Hiszpania utrzymuje stabilny system polityczny, choć aż 49 proc. jej mieszkańców w wieku 19 – 26 lat pozostaje bez pracy.
– Zdałem sobie sprawę, do jakiego stopnia fikcyjne są dane o oficjalnym wskaźniku bezrobocia po przeprowadzeniu badań na południu Włoch. Spodziewałem się, że znajdę tu mnóstwo bezczynnych ludzi, bo tak wynikało ze statystyk. Tymczasem wszyscy byli czymś zajęci, nikt nie miał dla mnie czasu – wspomina Teodor Shanin, profesor Uniwersytetu w Manchesterze, specjalizujący się w badaniu szarej strefy.
OECD przeanalizowała przypadek Argentyny po ogłoszeniu przez nią bankructwa 11 lat temu. Okazało się, że upadający kraj nie jest skazany na szarą strefę. Jednak zostanie ona ograniczona dopiero wtedy, gdy powstanie naprawdę konkurencyjny system gospodarczy. W ostatnich 5 latach dynamicznego (8 – 9 proc.) wzrostu udział wymykającej się spod fiskusa części gospodarki Argentyny zmniejszył się z 52 do 49 proc. dochodu narodowego. Jednym z czynników, które skłoniły część Argentyńczyków do legalizacji, była zasadnicza obniżka presji fiskalnej. Zdaniem ekspertów OECD zmniejszenie podatków o każdy punkt procentowy redukuje zakres szarej strefy o 0,15 pkt proc.
– Dobrym przykładem, jak system podatkowy i prawny sprzyjający przedsiębiorczości prowadzi do legalizacji działalności gospodarczej, są Stany Zjednoczone. Tam szara strefa stanowi zaledwie 8,8 proc. PKB. To absolutny rekord świata. I to mimo nielegalnej imigracji z Meksyku i innych krajów Ameryki Łacińskiej – podkreśla Cinzia Alcidi.
Także Chiny mają dobry wynik – gospodarka drugiego obiegu jest warta zaledwie 13,1 proc. PKB. Ze wszystkimi wadami polityki gospodarczej Pekin zdołał zbudować system, który stwarza korzystne warunki działalności dla firm. Ale paradoksalnie tylko dzięki szarej strefie europejskie przedsiębiorstwa mogą jeszcze konkurować z chińskim eksportem. Gdyby miały płacić wszystkie wymagane obciążenia fiskalne i socjalne, musiałyby od razu zaprzestać działalności.

Inna droga

W klasycznej już analizie „El Otro Sendero” („Inna droga”) ekonomista Hernando de Soto na przykładzie Limy udowodnił, że w krajach rozwijających się ogromna większość przedsiębiorstw w ogóle nigdy by nie powstała, gdyby miała prowadzić działalność legalnie. Państwo nie jest bowiem jeszcze na takim etapie, aby stworzyć im na to warunki. Samo zarejestrowanie firmy zajmującej się w stolicy Peru sprzedażą warzyw zajęło profesorowi ekonomii rok i wymagało prawie 100 pozwoleń, często opłaconych sowitymi łapówkami.
W swojej pracy de Soto przypomina, że przez tysiące lat wszelka działalność gospodarcza była prowadzona na czarno i dopiero stopniowo, w miarę bogacenia się społeczeństw i poprawy skuteczności działalności państwa, możliwe było objęcie jej części systemem podatkowym. Kryzys podważył jednak oba te warunki: ludzie nie tylko znów są biedniejsi, ale i rządy marnowały setki miliardów euro z podatków. I teraz władze znów będą musiały udowodnić, że zasłużyły na to, aby oddawać im część z trudem zarobionych pieniędzy.