W centrach miast wszystko jest droższe – mieszkania, wynajem powierzchni biurowej czy restauracje. Niebawem podobnie będzie ze zwykłymi, codziennymi zakupami. A to dlatego, że w nowo budowanych galeriach handlowych, lokalizowanych w najlepszych punktach aglomeracji, milej widziane są supermarkety i delikatesy niż tanie hipermarkety, o dyskontach nie wspominając.

Lepsze i droższe

W przyszłym roku w dużych polskich miastach do użytku oddanych ma zostać 20 nowych obiektów handlowych. W większości z nich powstanie supermarket albo delikatesy. Tak samo będzie w centrach handlowych, których termin otwarcia przypada na lata 2013 – 2014. Np. w łódzkiej galerii Sukcesja będzie Alma lub Piotr i Paweł, w centrum Szperk w Gdyni – Piotr i Paweł.
Centra i galerie zapraszają sklepy uchodzące za lepsze i droższe z kilku powodów. Po pierwsze grunty pod inwestycje w centrach miast są przynajmniej o połowę droższe od tych na obrzeżach. Po drugie mają mniejszą powierzchnię. – Nieekonomiczne jest więc wydzielanie lokali o dużych powierzchniach – zauważa Magdalena Frątczak, analityk rynku nieruchomości komercyjnych z firmy doradczej CBRE. Poza tym hipermarkety oczekują niższych stawek za wynajem. Duże znaczenie odgrywają też względy logistyczne. Dowóz towaru do hipermarketu położonego w centrum miasta jest bardzo problematyczny.
Przewagę popytu na supermarkety nad hipermarketami na własnej skórze odczuło Tesco. Od początku roku uruchomiło tylko 8 wielkich sklepów i aż 29 supermarketów. – Do tego można doliczyć trzy sklepy, które otwieramy jutro – mówi Michał Sikora z Tesco Polska. Podobną tendencję widać w innych sieciach. Carrefour deklaruje otwieranie 200 mniejszych sklepów rocznie. Niestety, dla klientów oznacza to wyższe ceny towarów.

Delikatesy też tną

Droższe sklepy coraz bardziej konkurują z tymi tańszymi. Robią to jednak przede wszystkim w podstawowym asortymencie. Jeśli w koszyku znajdą się bardziej wyszukane towary, to rachunek przy kasie będzie już co najmniej 10 proc. wyższy niż w hipermarkecie.

Kto zechce robić tanie zakupy, będzie jeździł na przedmieścia

W przypadku Bomi, Almy czy Piotra i Pawła może być jeszcze drożej, bo mają one sporo towarów importowanych, a te w związku ze słabym złotym mają tendencje do drożenia. To też przekłada się na ostateczną cenę zakupów. Choć z drugiej strony sieci zareagowały na drogie euro. – Aby obciąć koszty, postanowiliśmy się zająć importem produktów osobiście, rezygnując z zewnętrznych dostawców – mówi Błażej Patryn z sieci Piotr i Paweł, w której importowane towary stanowią 20 proc. całego asortymentu.
Ale wyższe ceny to niejedyna strata dla konsumentów. Inną jest mniejszy wybór towarów w supermarketach i delikatesach. Najczęściej ich asortyment obejmuje 3 – 5 tys. produktów, w dodatku z górnej półki. Znalezienie tańszego zamiennika może więc być trudne. W hipermarketach tymczasem można przebierać wśród 40 tys. towarów. Od markowych i drogich po tanie i byle jakie. Kto zatem chce mieć duży wybór blisko domu, niech się przeprowadzi na przedmieścia.