Istnienie Europy wielu prędkości jest już od dawna faktem, a zawarta w piątek umowa brukselska może ten podział tylko utrwalić - uważa francuski politolog Jacques Rupnik. Według niego, Polska ma rację, przyjmując wspólne zasady dyscypliny finansowej.

Renomowany ekspert do spraw Europy Środkowo-Wschodniej z paryskiego Instytutu Nauk Politycznych (Sciences-Po) w rozmowie z PAP podkreślił, że "istnienie Europy dwóch, czy nawet trzech prędkości nie jest - jak uważają niektórzy - możliwym zagrożeniem, ale stanowi oczywisty fakt" już od pojawienia się wspólnej waluty.

W opinii Rupnika, ustalenia szczytu w Brukseli mogą jednak pogłębić takie podziały przez wprowadzenie swego rodzaju "unii fiskalnej i budżetowej" między eurogrupą i innymi państwami, które chcą do niej dołączyć, jak Polska.

Powstaną trzy kręgi

W przekonaniu politologa, w "pierwszym kręgu" znajdują się obecne i przyszłe państwa eurogrupy. Drugi krąg stanowią pozostałe państwa UE, które nie planują przyjęcia wspólnej waluty, a trzeci - sąsiedzi Unii Europejskiej, w tym państwa Partnerstwa Wschodniego i Turcja.

Zdaniem politologa, eurosceptyczne obecnie państwa, jak Wielka Brytania i Czechy, "nie mają powodów do narzekania na Europę wielu prędkości, bo to one same jej chciały, wybierając wcześniej pozostanie poza "pierwszym kręgiem".

Polska chce do euro i ma rację

W ocenie Rupnika "szczególne" i "godne zauważenia" stanowisko w tej kwestii zajmuje Polska; władze polskie mają rację, aspirując - mimo bezprecedensowego kryzysu strefy euro - do członkostwa w niej w niedalekiej przyszłości.

"Polska nie jest w strefie euro, ale zachowuje się jak państwo odpowiedzialne za los przyszłości wspólnej waluty" - podkreślił Rupnik. W jego przekonaniu, kryje się za tym wizja długoterminowa, gdyż rozpad strefy euro miałby fatalne konsekwencje dla całej UE.

"Polska nie życzy sobie dezintegracji (Unii) i w tym sensie - rzekłbym - pod względem politycznym zachowuje się już jak członek strefy euro" - powiedział politolog. Przypomniał przy tej okazji, że wyrazem tego polskiego stanowiska było niedawne przemówienie szefa MSZ Radosława Sikorskiego w Berlinie. Rupnik określił je jako "być może najważniejszą mowę szefa dyplomacji z Europy Środkowo-Wschodniej od 20 lat".

Dlaczego trzeba bronić wspólnej waluty

Francuski badacz uważa, że trzeba ratować strefę euro także dlatego, że w wypadku porzucenia unijnej waluty Unia mogłaby - zgodnie z wolą obecnych władz brytyjskich - zostać zredukowana tylko do roli "strefy wolnej wymiany handlowej".

Rupnik dodał, że "jedynym sposobem wpływania dziś na gospodarkę międzynarodową jest przyjęcie wspólnej waluty", mimo że oznacza to pozbycie się części narodowej suwerenności.

"Żadne państwo europejskie, nawet najsilniejsze, nie może dziś samo mieć wpływu na zglobalizowaną gospodarkę. (...) Czy Słowacja, Estonia, czy nawet Polska mogłyby mieć same coś do powiedzenia w tej dziedzinie? Pozwalam sobie w to wątpić" - zaznaczył Rupnik.

W jego opinii, "jest jednak także możliwe, że obecna próba ratowania euro nie powiedzie się" i że nastąpi "rozpad eurolandu" oraz "zwycięstwo zasady: niech każdy zajmie się swoimi problemami".

Francuski politolog ma jednak nadzieję, że zawarta w Brukseli umowa będzie "pierwszym krokiem" do uratowania eurogrupy. Ocenił ją jako "satysfakcjonującą, choć nie idealną". Zwrócił zwłaszcza uwagę, że porozumienie przewiduje unię fiskalną między krajami strefy euro i innymi chętnymi państwami oraz że daje podstawy do interwencji Europejskiego Banku Centralnego dla ratowania pogrążonych w długach państw.

"Jednak za każdym razem, gdy czynimy ważny krok, słyszymy: tak, ale rynki są zawiedzione, rynki spodziewały się więcej. Nie bardzo wiemy, kto się kryje za rynkami, ale jesteśmy dziś w dziwnej sytuacji, kiedy projekt europejski nie jest już konfrontowany z tym, czego oczekują obywatele, ale z tym, czego spodziewają się rynki" - zauważył Rupnik.