Rok po podpisaniu umowy gazowej z Rosją dokładnie widać, że trafne były argumenty jej przeciwników.
Największą porażką było odłożenie prowadzenia negocjacji o wielkości i długości dostaw bez jednoczesnych rozmów o cenie. Te zostały odłożone na później, czyli na teraz. W efekcie kupujemy od Rosjan drożej niż Niemcy, Francuzi, Węgrzy czy Czesi.
Na dodatek Rosjanie nie mają żadnego powodu, by siadać teraz do stołu z polskimi negocjatorami i chcieć ograniczyć swoje dochody. Strona polska nie ma żadnego argumentu, by skłonić Gazprom do takiego ruchu. O tym, jak bardzo jesteśmy słabi w tych negocjacjach, świadczy środowa wypowiedź wicepremiera Waldemara Pawlaka dla Reutersa. Stwierdził on, że jeśli Rosjanie nie obniżą ceny za paliwo, rząd polski przyzna korzystniejsze warunki firmom inwestującym w eksploatację złóż łupkowych w Polsce. Tą wypowiedzią szef resortu gospodarki i główny negocjator ubiegłorocznej umowy z Rosją strzelił dwa samobóje.
Straszenie dziś Rosjan gazem łupkowym jest strzelaniem z kapiszonów. Według optymistycznych prognoz gaz z łupków może być w Polsce wydobywany na skalę przemysłową za 7 – 8 lat, czyli w momencie, gdy kontrakt z Rosją będzie już prawie wygasał – obowiązuje on do 2022 r. Groźba nie jest więc szczególnie niebezpieczna.
Jednocześnie wicepremier polskiego rządu wysłał niejasny sygnał do firm, które wiercą w Polsce w poszukiwaniu gazu łupkowego. Jeśli ma być łatwiej, to znaczy, że teraz jest trudniej. Czyli inwestorzy nie są traktowani poważnie, mimo że oficjalnie nowe źródło energii powinno być traktowane strategicznie. Teraz już nie wiadomo, czy rzeczywiście jest.