Największy portal świata, Yahoo, nie potrafi poradzić sobie w świecie zdominowanym przez Google’a i Facebooka.
Choć na świecie nie milkną komentarze po śmierci twórcy Apple’a Steve’a Jobsa, w jej cieniu szykuje się kolejne symboliczne wydarzenie w branży nowych technologii. Yahoo!, symbol internetu, gaśnie, a właściciele szukają kupca. Zainteresowane firmy już przeglądają dokumenty, a lada chwila któraś z nich położy pieniądze na stół. Po latach świetności największy portal internetowy świata nie może się odnaleźć w świecie Facebooka oraz Google’a.
To, że sytuacja jest dramatyczna, potwierdzają ostatnie poczynania udziałowców, którzy po niecałych trzech latach wyrzucili z pracy prezes Carol Ann Bartz. Miała uzdrowić Yahoo! i znaleźć sposób na rywalizację z Facebookiem i Google’em. Jednak po zwolnieniu 650 pracowników, zamknięciu kilku projektów o łącznej wartości 4,8 mld dol., nie potrafiła zrobić nic więcej. Bloomberg policzył, że w ciągu 32 miesięcy urzędowania nie uruchomiła żadnego znaczącego projektu, a przecież w tym czasie serwisy społecznościowe i mobilne aplikacje zmieniły sposób korzystania z internetu.
Przegapienie tej rewolucji sprawiło, że po wielu latach na pozycji lidera udział Yahoo! w amerykańskim rynku reklamy internetowej spadł do 9,7 proc. z 16 proc. przed dwoma laty – szacuje firma badawcza eMarketer. Dla porównania największy rywal – Google – powiększył stan posiadania do 45 proc. Z kolei Facebook wzmocnił swoją pozycję do 7,8 proc. Fatalne wyniki przekładają się na giełdową wycenę Yahoo! – z dawnej kapitalizacji na poziomie 80 mld dol., zostało ledwie 19 mld.
– Yahoo! to przykład źle zarządzanej, przerośniętej struktury, która oparła swoją przyszłość tylko na jednej marce – mówi „DGP” Michał Brański, współzałożyciel i członek zarządu Grupy o2. Teraz przed Yahoo! sa dwie drogi: albo w spółce pojawi się inwestor, który znajdzie pomysł na jej uzdrowienie, albo to początek końca giganta i modelu biznesowego, na którym opierają się wszystkie portale internetowe świata.

Mogli kupić Google’a

Nie tak miało być – mogliby powiedzieć Jerry Yanf i David Filo, dwaj założyciele portalu. Ale gdy w styczniu 1994 roku w Santa Clara w Kalifornii tworzyli podwaliny najbardziej znanego portalu na świecie, nie sądzili, że w ogóle coś z tego wyjdzie.
Yang i Filo, inżynierowie elektroniki Uniwersytetu Stanforda, najpierw zbudowali stronę o nazwie „Przewodnik Jerry’ego i Davida po światowym internecie”. Był to katalog innych stron najczęściej przez nich odwiedzanych. Nazwa Yahoo! pojawiła się w kwietniu, a domena Yahoo.com dokładnie rok po starcie – 18 stycznia 1995 roku. Według pierwotnych założeń miała po prostu umilać czas ludziom w korporacjach, dając im wiarygodny zbiór stron internetowych, które mogą odwiedzać znudzeni pracą.
W erze przedgoogle’owej (wyszukiwarka powstała w 1999 roku) Yahoo! było jedynym oknem do powstającego świata internetu. Pozycja portalu umacniała się wraz z pęczniejącą bańką internetową. Tuż przed jej pęknięciem pod koniec lat 90., co pociągnęło na dno tysiące firm internetowych i podważyło zaufanie do sieci na lata, za jedną akcję Yahoo! inwestorzy gotowi byli zapłacić prawie 120 dol. Portalowi Yanga i Filo udało się przetrwać kryzys dotcomów, ale wartość firmy dramatycznie spadła – do zaledwie 4 dol. za papier.
Paul Graham, partner funduszu venture capital Y Combinator, a w latach 90. pracownik Yahoo!, wspomina, że gdy dołączył do firmy w 1998 roku, czuło się, że jest to centrum świata. Ale, jego zdaniem, firmę trawił niemal od początku grzech pychy. Spółka miała mnóstwo pieniędzy, lecz właściciele nie potrafili ich wykorzystać, inwestując np. w rozwój technologii, które mogły dać przewagę nad konkurencją. – Jerry’ego to kompletnie nie obchodziło. Mówiłem mu, by kupił Google’a. Odpowiedział, że Google’em nie ma się co przejmować – wspomina Graham.
Jak na ironię, Yahoo! pomogło wybić się Google’owi. W 2000 roku Sergey Brin i Larry Page złapali pana Boga za nogi – czyli Yahoo!, które zgodziło się używać ich wyszukiwarki na stronie głównej. Współpraca trwała 3 lata, zanim szefowie portalu spostrzegli, że przeczesywanie internetu może być dobrym biznesem i warto stworzyć w tym celu własne narzędzie. Ale było już za późno, bo Google właśnie wchodził na giełdę.
Przeoczenie potencjału firmy z Mountain View było początkiem problemów Yahoo!. Firma rozwijała się w kierunku, w jakim rozwijał się od lat każdy duży portal – z jednej strony oferując użytkownikom pocztę i komunikator, z drugiej tworząc ofertę serwisów tematycznych. Cel: zatrzymać użytkownika jak najdłużej na swoich stronach. Oprócz wyszukiwarki serwis uruchomił więc Yahoo! Mail oraz Yahoo! Messenger, firma tworzyła też serwisy Yahoo! Personal, Yahoo! 360 czy bardziej znane Yahoo! Photos. Drugą nogą były serwisy informacyjne i rozrywkowe, wśród których są tak popularne jak Yahoo! News, Yahoo! Finance czy Yahoo! Sport.
Jednak wraz z rosnącym w siłę Google’em, konkurencją innych serwisów, a także pojawieniem się nowych kanałów komunikacji dzięki Facebookowi, Twitterowi i masie innych serwisów społeczecznościowych, Yahoo! zaczęło przeżywać problemy z utrzymaniem reklamodawców. Spółka nie potrafiła wejść na nowe rynki, jak choćby reklamy mobilnej. Analitycy podkreślają, że w odróżnieniu od Apple’a, który potrafi narzucić rynkowi modę, Google’a z jego niezastąpioną wyszukiwarką bądź Facebooka, który stał się elementem codziennego życia 750 mln ludzi na świecie, Yahoo! nie udało się stać niezastąpionym.



Yahoo! jak Apple

Eksperci podkreślają, że Yahoo! nie jest pierwszym przykładem firmy, która straciła dawny blask. I dodają, że nie wszystko jeszcze stracone. Wystarczy przypomnieć portal aukcyjny eBay, który miał problemy, ale odzyskał wigor, czy najbardziej spektakularny przykład Apple’a, który był o krok od bankructwa w 1997 roku. – Apple był wtedy w dużo gorszym stanie niż Yahoo! jest dzisiaj – uważa Geoff Ralston, wieloletni pracownik Yahoo!. Jego zdaniem portal powinien pójść drogą wytyczoną przez Steve’a Jobsa: stworzyć produkty, które pokochają klienci.
Eksperci spekulują jednak, że szybciej dojdzie do sprzedaży firmy lub jej połączenia z innym graczem. Agencje donoszą, że portalem zainteresowanych jest kilka znaczących firm. Wymienia się wśród nich fundusz Silver Lake. Inna opcja to Microsoft. Nikt nie ma dziś wątpliwości, że najlepsza oferta ze strony koncernu już padła i się nie powtórzy. W 2008 roku Steve Ballmer, prezes Microsoftu, oferował za Yahoo! gigantyczną kwotę 47,5 mld dol., ale Jerry Yang odrzucił tę propozycję, twierdząc, że nie leży ona w interesie akcjonariuszy.
Wśród najbardziej możliwych scenariuszy wymienia się przejęcie przez Alibaba Group, azjatyckiego giganta e-handlu (w którym Yahoo! ma 40 proc. udziałów). – Jesteśmy tym bardzo zainteresowani. Nasza grupa jest ważna dla Yahoo!, a Yahoo! dla nas – powiedział niedawno Jack Ma, prezes Alibaby.
Czy przypadek Yahoo! oznacza zatem ostateczny koniec modelu biznesowego portali, takich jak choćby Onet, Wirtualna Polska czy O2? – Yahoo! jest ciągle ważne dla całego internetowego ekosystemu. Ma znaczącą skalę działania, ale także skuteczne i nowoczesne narzędzia reklamowe – podkreśla Scott Raney, partner Redpoint Ventures. Ryan Jacob, zarządzający Jacob Asset Management, który ma akcje Yahoo!, sugeruje, by oddzielić będącą w stagnacji amerykańską część portalu od zyskownego Yahoo! Japan i obecnej na chińskim rynku Alibaba Group. Zdaniem Gabelli udziały w tych dwóch ostatnich odpowiadają za 80 proc. wyceny Yahoo!.
Decydujący ruch może należeć do Jerry’ego Yanga, założyciela i jednego z największych inwestorów. – Domagamy się, byś zrobił to, co trzeba w interesie udziałowców. Jesteśmy gotowi cię wspierać i pomóc ci w znalezieniu kandydata, który pomoże wrócić Yahoo! na należne mu miejsce wśród największych na świecie spółek medialno-technologicznych – napisał w liście Daniel Loeb, menedżer funduszu hedgingowego, który ma udziały w Yahoo!. Jednak powrót na szczyt wydaje się dziś już niemożliwy.