Groźba obniżenia ratingu skutecznie podziałała na belgijskich polityków. Liderzy głównych partii flamandzkich i walońskich zakończyli w sobotę rozmowy o reformie państwa, co otwiera drogę do utworzenia nowego rządu. Belgia nie ma normalnie funkcjonującego gabinetu już od 484 dni, co jest rekordem świata.
Szczegóły porozumienia będą jutro przedstawione w parlamencie. Najważniejszą zmianą jest to, że część z podatku dochodowego będzie pobierana bezpośrednio przez regiony – Flandrię, Walonię i Brukselę – które do tej pory były finansowane z budżetu centralnego. Do każdego z nich może trafić kwota nie większa niż 10,7 mld euro. To częściowo przynajmniej spełnia oczekiwania Flamandów, którzy od dawna domagają się autonomii fiskalnej, twierdząc, że ich pieniądze idą na utrzymywanie biedniejszej Walonii. Zwiększono także kompetencje regionów w kwestii opieki zdrowotnej, opieki społecznej ruchu drogowego, a także uzgodniono reformę okręgu wyborczego wokół stolicy, tzw. BHV, obejmującego Brukselę oraz Halle i Vil- voorde.
Choć belgijscy politycy okrzyknęli porozumienie jako najważniejszą reformę ustrojową od czasu II wojny światowej, jest to zarazem kolejny krok w kierunku rozpadu Belgii. To już szósta zmiana zwiększająca autonomię regionów i nic nie wskazuje, żeby ten proces miał się zatrzymać. Ostatnia runda negocjacji, która trwała od sierpnia, prowadzona była bez największej partii w kraju – Nowego Sojuszu Flamandzkiego (N-VA). Nie ukrywa ona, iż jej celem jest przekazanie jak największych uprawnień w ręce regionów, a docelowo niepodległość Flandrii. I opowiada się za tym coraz więcej mieszkańców północnej części Belgii – według sobotniego sondażu gotowość głosowania na N-VA wyraża 47,8 proc. Flamandów. Walonowie z kolei chcą zatrzymać decentralizację, bo obawiają się, że jej efektem będzie dalsze ubożenie ich części.
Polityków do zakończenia negocjacji, a francuskojęzycznych Walonów do większych ustępstw zmobilizowała zapowiedź agencji ratintowej Moody’s, która zagroziła w piątek obniżeniem oceny wiarygodności kredytowej Belgii. Bezpośrednią tego przyczyną są potężne kłopoty belgijsko-francuskiego banku Dexia, ale i bez tego sytuacja finansowa całego kraju jest nie najlepsza. Problemem jest przede wszystkim dług publiczny. Według Eurostatu na koniec 2010 r. wynosił on 96,8 proc. PKB, co oznacza, że w Unii Europejskiej gorsze pod tym względem były tylko bankrutująca Grecja oraz Włochy. Na dodatek, o ile większość dotkniętych kryzysem zadłużeniowym państw UE realizuje jakieś programy oszczędnościowe, w Belgii jest to bardzo utrudnione. Kompetencje kierowanego przez szefa flamandzkich chadeków Yves’a Leterme’a rządu tymczasowego są ograniczone do bieżącego administrowania krajem i nie ma on możliwości przeprowadzenia żadnych reform strukturalnych.
Politycy mają nadzieję, że nowy rząd uda się stworzyć jeszcze przed zaplanowanym na 17 – 18 października szczytem UE w Brukseli, a kierujący negocjacjami szef walońskich socjalistów Elio Di Rupo mówił wręcz, że może stać się to już jutro.