Projekt budżetu na 2012 r. zostanie we wtorek przedstawiony rządowi w celu ostatecznego przyjęcia - poinformowała rzeczniczka prasowa resortu finansów Małgorzata Brzoza. Zgodnie z konstytucją do końca września dokument musi trafić do Sejmu.

Zgodnie z przyjętym wstępnie przez rząd w maju projektem, dochody budżetu w 2012 r. wyniosą 292,7 mld zł, a wydatki 327,7 mld zł, deficyt nie przekroczy 35 mld zł. Przewidziano też 4,2-proc. waloryzację rent i emerytur i 2,2-proc. podwyżkę dla nauczycieli.

Ministerstwo Finansów proponuje także utrzymanie w 2012 r. na obecnym poziomie funduszu wynagrodzeń we wszystkich jednostkach państwowej sfery budżetowej. Projekt zakłada, że potrzeby pożyczkowe netto sięgną 46 mld 799,7 mln zł wobec 45 mld 774 mln zł w 2011 r., a planowany poziom potrzeb pożyczkowych brutto (suma potrzeb pożyczkowych netto i długu przypadającego do wykupu w danym roku - PAP) wynosi w projekcie 185 mld 683,9 mln zł wobec 154 mld 889 mln zł w 2011 r.

Resort finansów przyjął, że w 2011 r. średnioroczny kurs złotego do euro wyniesie 3,87, a do dolara 2,85. W 2012 r. euro ma kosztować średniorocznie 3,69 zł, a dolar 2,79 zł. Tymczasem w piątek po południu, po interwencji na rynku walutowym Banku Gospodarstwa Krajowego i Narodowego Banku Polskiego euro wyceniano na 4,37 zł (wcześniej złoty osłabił się do ponad 4,50 zł za euro), a dolara na 3,24 zł.

Eksperci mają podzielone zdanie co do wpływu wartości euro na ewentualną konieczność zmiany projektu.

Ekonomista z ING Banku Śląskiego Rafał Benecki powiedział, że kurs walut nie ma bezpośredniego wpływu na poziom deficytu zapisanego w projekcie ustawy budżetowej. "Teoretycznie może nieco podbić poziom długu publicznego, więc w przypadku, gdyby osłabienie złotego było długotrwałe, to warto byłoby zapewnić rynki finansowe, że ewentualne ryzyko dojścia długu publicznego do poziomu 55 proc. PKB może być skompensowane przez np. niższy przyrost deficytu w przyszłym roku" - powiedział.

Główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu Janusz Jankowiak uważa jednak, że konieczna jest rewizja założeń makroekonomicznych, na podstawie których przygotowano projekt ustawy budżetowej. Wyjaśnił, że chodzi także o zakładany poziom stóp procentowych, czy kursów walutowych.

"Myślę, że zdaje sobie z tego sprawę zarówno minister finansów, jak i wszyscy przedstawiciele rządu. Do tego na pewno trzeba będzie wrócić po wyborach" - powiedział. "Nie mamy specjalnie wyjścia. Przyszłorocznemu deficytowi trzeba się będzie jeszcze przyjrzeć. Jeżeli tegoroczne wykonanie będzie na poziomie ponad 30 mln zł, to nie wyobrażam sobie, aby nominalny deficyt był w przyszłym roku wyższy od tegorocznego" - powiedział.

W ostatnią środę minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że maksymalny deficyt zapisany w projekcie nie zmieni się. Dodał, że nieco wyższy niż prognozowano będzie poziom długu publicznego do PKB.

"Jeśli chodzi o relację długu do PKB na przyszły rok, to ona będzie +leciutko+ wyższa, niż przewidywaliśmy. Wynika to z osłabienia złotego i to uwzględnimy. Innych znaczących różnic - zresztą ta różnica też nie będzie znacząca - w projekcie budżetu ani w strategii nie będzie" - zaznaczył minister finansów.

Rostowski dodał, że ministerstwo nie zmienia też założeń co do przyszłorocznego wzrostu PKB (4 proc.). "Budżet jest na tyle konserwatywny, że nawet trochę niższy wzrost w przyszłym roku nie wpłynąłby na projekcję deficytu budżetowego, szczególnie że przewidujemy obecnie, iż wynik na ten rok będzie lepszy, niż przewidywaliśmy wcześniej" - dodał szef resortu finansów.

Zgodnie z konstytucją rząd musi wysłać projekt do Sejmu do końca września. Zasada ta obowiązuje także w latach wyborczych. W takiej sytuacji wraz z zakończeniem kadencji Sejmu projekt "trafia do kosza" - według tzw. zasady dyskontynuacji - a nowy rząd przyjmuje projekt budżetu przygotowany przez poprzedni rząd i ponownie kieruje go do Sejmu, a następnie wprowadza korekty w formie autopoprawek.

Konstytucja mówi, że jeżeli w ciągu 4 miesięcy od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy budżetowej nie zostanie ona przedstawiona prezydentowi do podpisu, prezydent może w ciągu 14 dni zarządzić skrócenie kadencji Sejmu.