Choć do Bożego Narodzenia zostało jeszcze ponad trzy miesiące, walka o portfele klientów już się zaczęła. W sieci dyskontów Lidl specjalna ekspozycja z bożonarodzeniową ofertą (kalendarze adwentowe, pierniki, marcepany) pojawiła się już w połowie września.

Do tej pory tradycyjnie sklepy okres świąteczny zaczynały w Polsce dopiero po Święcie Wszystkich Świętych, czyli w listopadzie. Ze sklepów znikały znicze, ale natychmiast zastępowały je słodycze z Mikołajem na opakowaniu i kolorowe bombki. W tym roku znicze zostały daleko w tyle. – Gdy jako klient widzę już w listopadzie świąteczne ozdoby w sklepach, uciekam jak najdalej. To mnie po prostu męczy i zniechęca do zakupów – mówi Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. – Ale skoro sieci handlowe decydują się na takie ekspozycje tak wcześnie, musi im się to opłacać. Widocznie wielu klientów już tęskni za Bożym Narodzeniem i dają się wkręcać w taką sztuczną atmosferę przedświąteczną – dodaje Gwiazdowski.

I rzeczywiście, strategia polskich sklepów może okazać się skuteczna. Amerykanie, którzy rozpoczynają sezon świąteczny zaledwie dzień po Święcie Dziękczynienia (jest świętem ruchomym i obchodzone jest w ostatni czwartek listopada), od lat badali, w jaki sposób długość zakupowego szaleństwa wpływa na wyniki sprzedawców. Z badań ekonomisty profesora Emeka Baskera z amerykańskiego Uniwersytetu Missouri, który przeanalizował zyski handlu od 1967 do 2000 roku, wynika, że dodatkowy dzień sprzedaży świątecznej daje aż 6,5 dolara od każdego amerykańskiego konsumenta.

Także w Polsce nawet jedna trzecia rocznych obrotów handlu pochodzi z okresu przedświątecznego, więc – jak widać – sklepy próbują go rozciągnąć, jak tylko się da.