Z roku na rok sprzedaje się u nas coraz więcej dzieł młodych malarzy. Obrazy są rozchwytywane nie tylko dlatego, że trafiają w gusta bogacących się Polaków. Można na nich także zarobić.
Młotek licytatora opadł z hukiem. – 10 tys. zł po raz trzeci. Sprzedane – oznajmił, kończąc emocjonującą aukcję. Wyjściowa cena obrazu „Sen” autorstwa 25-letniej Zofii Błażko, która rok temu ukończyła ASP w Gdańsku, została przebita dwudziestokrotnie. Jej sukces nie jest wyjątkiem – dzieła młodych twórców sprzedają się w naszym kraju coraz lepiej, bo stają się dobrą inwestycją. Każdego roku ich wartość rośnie nawet o 25 proc., a zyski mogą być wielokrotnie wyższe, jeśli twórca zyska uznanie na światowym rynku, jak swego czasu Wilhelm Sasnal.
Na młodych twórców postawił Dom Aukcyjny Desa Unicum. W grudniu 2008 roku odbyła się pierwsza licytacja ich prac. – Przygotowania trwały kilka miesięcy. Chcieliśmy zaproponować klientom, których nie stać na kupno prac uznanych artystów, coś więcej niż reprodukcje znanych dzieł sprzedawane w księgarniach czy sklepach z wyposażeniem wnętrz – mówi „DGP” prezes Juliusz Windorbski. Dlatego jego firma postanowiła sięgnąć po artystów jeszcze bez wyrobionego nazwiska. – O ile w galerii klient, który nie zna się dogłębnie na sztuce, wybiera prace, kierując się jedynie gustem, u nas otrzymuje obrazy, które zostały ocenione przez ekspertów pod względem warsztatowym, i zyskuje pewność, że ich twórcy wykazują potencjał rozwoju – dodaje Iza Rusiniak, dyrektor działu sztuki współczesnej Desa Unicum.

Rozchwytywani młodzi

Na siedmiu aukcjach dzieł młodych twórców, które do tej pory zorganizowano, dom aukcyjny sprzedał aż 94 proc. wystawionych prac. Wynik imponujący, bo na każdej licytowane jest ich około stu. W sumie do tej pory obroty Desy Unicum z tego tytułu sięgnęły miliona złotych. Ale rynek dopiero się rozkręca. – W 2010 roku nasze licytacje odbyły się cztery razy, w tym będzie ich już sześć – opowiada Windorbski. Na przyszły rok zaplanowano już dziesięć kolejnych. To dlatego, że zainteresowanie pracami młodych twórców nieustannie rośnie. W każdej aukcji bierze udział nawet 200 kupujących. Dla porównania na licytacje dzieł sztuki klasycznej przychodzi góra kilkanaście osób.
Są dwa powody takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, na aukcjach sztuki dawnej ceny wywoławcze są wysokie, a po drugie, jej podaż jest niska. – Na Zachodzie, z którym się porównujemy, istniało mieszczaństwo, które przez wieki zbierało obrazy i rzemiosło artystyczne. U nas klasa mieszczańska była dużo skromniejsza, do tego doszły straty wojenne. Dlatego domy aukcyjne, walcząc o dzieła, prześcigają się w oferowaniu właścicielom wysokich cen. Jeżeli cena wywoławcza obrazu jest wysoka, to już na starcie odpada ok. 80 proc. klientów, którzy wzięliby udział w licytacji – wyjaśniał w jednym z wywiadów Jacek Kucharski z Sopockiego Domu Aukcyjnego. Eksperci wskazują, że właśnie dlatego młode pokolenie artystów ma szansę zapełnić lukę na rynku, i podkreślają, że najsłynniejsze prywatne zbiory na świecie powstały dzięki temu, że kolekcjonerzy kupowali obrazy malarzy, którzy dopiero byli odkrywani przez rynek. I przytaczają przykład Wilhelma Sasnala (rocznik 1972). Ci, którzy kupili jego obrazy, gdy był mało znanym malarzem, zrobili bardzo dobry interes. Wartość dzieł tego twórcy poszybowała w górę, od kiedy niektóre z nich znalazły się w zbiorach m.in. Saatchi Gallery i Tate Modern w Londynie, Centrum Pompidou w Paryżu, Museum of Modern Art i Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku oraz zuryskiej Kunsthaus.
System prowadzenia licytacji młodych twórców jest zawsze taki sam. Cena wywoławcza każdego dzieła jest ustalona na 500 zł. Do 1 tys. zł – oferowaną cenę podnosi się o 50 zł, do 2 tys. zł – o 100 zł, do 5 tys. zł – o 200 zł. Powyżej 5 tys. zł już o 500 zł. Od wylicytowanej ceny dom aukcyjny pobiera 15 proc. marży. Jak ma się to do cen rynkowych?
Rekordowe wysokie ceny, poza pracą Błażko, uzyskały „Cisza” Ilony Herc, która wraz z opłatą aukcyjną została sprzedana za 8625 zł, i „Krawcowe” Pawła Skurskiego, na które nabywca wydał 8050 zł. Kilka obrazów sprzedano za ponad 5 tys. zł. Są też statystyki dotyczące łącznej wartości prac sprzedanych przez poszczególnych artystów. Magdalena Ślusarczyk zarobiła na obrazach ok. 20 tys. zł, podobnie Katarzyna Szeszycka. Czym przyciągają klientów? „Ślusarczyk oddala się od realizmu w stronę idealizmu, maluje ukazane w zaskakujących skrótach perspektywicznych subtelne kobiece postacie pogrążone w zadumie, melancholijne ukazane na tle wnętrz lub architektury. Katarzyna Szeszycka tworzy inspirowane kadrem fotograficznym skróty rzeczywistości, których stylistyka może kojarzyć się z komiksem. Tematem jej prac są dzieci i młodzi ludzie, często żyjący w swoim świecie, niedostępnym i niezrozumiałym dla dorosłych. Ich świat jest prostolinijny, czasem brutalny. (...) Na podstawie tych kilku wyników można stwierdzić, że klienci w twórczości najmłodszych artystów zdecydowanie preferują sztukę przedstawiającą” – stwierdza komentarz eksperta Desy Unicom.



Ale Windorbski mówi o jeszcze innym mechanizmie, który powoduje zwiększenie popytu na nieznanego twórcę. – Młodzi ludzie kupują za niewielkie pieniądze atrakcyjny obraz, którym dekorują mieszkanie. Podczas spotkania obraz wpada w oko ich znajomym. Dowiadują się, kto go namalował i gdzie go kupili. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem ci znajomi pojawią się na kolejnej licytacji i nabędą inny obraz tego autora – mówi nam Windorbski. W ten sposób rosną także renoma malarza i ceny, za jakie są sprzedawane jego dzieła.
Choć na początku wylicytowane ceny nie są z reguły oszałamiające, udział w aukcjach stanowi dla artystów bez nazwiska idealną możliwość pokazania się szerszej publiczności. Licytacje obserwują nie tylko krajowi, ale również zagraniczni koneserzy sztuki. Jeden z internetowych portali zajmujących się sztuką informacje o aukcjach rutynowo rozsyła do przeszło 12 tys. klientów. – Służą one artyście nie tylko jako miejsce sprzedaży, ale też do promocji nazwiska i twórczości oraz nawiązywania kontaktów. Chodzi o możliwość zaprezentowania się obserwatorom z galerii czy marszandom – opowiada „DGP” 34-letni Robert Motelski, absolwent Wydziału Malarstwa Europejskiej Akademii Sztuk w Warszawie.

Zysk przed śmiercią

Jak przyznaje, dochody z licytacji stanowią stały przychód jego budżetu. – Choć malarstwo nie jest żyłą złota, można się z tej profesji utrzymać, szczególnie że zainteresowanie młodą sztuką rośnie, a na pewno ma ona już stałe i dość liczne grono obserwatorów – dodaje. Podkreśla, że na przestrzeni 7 lat ceny, za jakie sprzedaje swoje prace w Polsce, wzrosły o blisko 40 proc. i obecnie są już niewiele niższe od tych, jakie oferują mu zagraniczne galerie.
Ale jak przekonuje Windorbski, młodzi twórcy przede wszystkim powinni koncentrować się na rodzimym rynku. – Jest jeszcze nienasycony. Zanim się zapełni, miną co najmniej trzy lata. Kolejny ważny argument przemawiający za polskim rynkiem to bogacące się społeczeństwo i powstająca klasa średnia, która już inwestuje lub za chwilę będzie inwestowała w sztukę – przekonuje prezes Desy Unicum.
O tym, że rynek sztuki wyszedł już z epoki kryzysu, świadczą statystyki. W pierwszej połowie 2011 roku obroty aukcyjne Desy Unicum wyniosły 4,2 mln zł, co oznacza wzrost o prawie 40 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Tendencje wzrostowe najwyraźniej można zaobserwować w przypadku sztuki dawnej oraz współczesnej, które łącznie odpowiadają za ponad 80 proc. aukcyjnej sprzedaży. A to oznacza, że doceniony artysta może zarobić na swoich pracach jeszcze przed śmiercią.