Dziesięć lat zmagań z Al-Kaidą, inwazja na Irak, obalenie talibów i przykładanie większej wagi do bezpieczeństwa wewnętrznego to dekada złotych żniw dla podnajmowanych przez rząd USA firm obsługujących wojnę z terroryzmem.

Począwszy od prywatnych armii, takich jak Blackwater (po skandalach przemianowanej na Xe) czy DynCorp, poprzez firmy zaopatrujące w oprogramowanie, takie jak Raytheon, a skończywszy na konglomeracie KBR dostarczającym toj-toje i hamburgery do baz pod Hindukuszem – koncerny zarabiały sumy liczone w miliardach dolarów. Jak wyliczył „Washington Post”, dziś w USA z 854 tys. osób z dostępem do dokumentów ściśle tajnych 265 tys. to przedstawiciele prywatnych firm. O ile gospodarka amerykańska balansuje na granicy recesji, sektor bezpieczeństwa przeżywa prawdziwy boom.

O tym, ile można zarobić na wojnie, świadczą wyniki koncernu KBR. Firma jest obecna niemal w każdej bazie amerykańskiej na frontach afgańskim i irackim. Zatrudnia kucharzy i sprzątaczki, organizuje stołówki i jedzenie, zapewnia dostawy coca-coli i napojów izotonicznych. Buduje koszary i ambasady. W 2002 za budowę placówki USA w Kabulu zarobiła 100 mln dol. Koszar w Bagram i Kandaharze – 216 mln dol. W maju ubiegłego roku KBR zdobył kontrakt na obsługę wojsk USA w Iraku (m.in. dostawa żywności) w roku 2011, który jest wart 568 mln dol.

Podobny boom przeżywali producenci kamer CCTV. Według danych Security Industry Association Monitoring przez pierwsze pięć lat wojny z terroryzmem był w USA biznesem o wartości 3,2 mld dolarów rocznie. Podobny trend dotyczy firmy L-3 zaopatrującej amerykańskie lotniska w skanery. Zaraz po 11 września L-3 wygrała kontrakt rządowy wart 900 mln dol. Jeden skander tej firmy to koszt rzędu 200 tys. dol.

Swój renesans w ostatnich dziesięciu latach zaliczył również koncern General Dynamics, który wyspecjalizował się w szkoleniu analityków dla kontrwywiadu. W 2000 r. firma miała dochód rzędu 10,4 mld dolarów. W 2009 r. potroiła go. W tym samym czasie podwoiła się liczba ludzi pracujących w GD. W 2009 r. jedna trzecia dochodów koncernu pochodziła z usług w dziedzinie wywiadu i kontrwywiadu.

Najwięcej kontrowersji budziły firmy oferujące usługi ochroniarskie i przewoźnicy prywatni, którzy wzięli udział w programie rendition flights, czyli wożeniu po świecie więźniów pojmanych przez CIA.

O skali zarobków słynnego Blackwater (obecnie Xe Services) świadczy podpisany w ubiegłym roku kontrakt z CIA. Za ochronę swojej placówki w Kabulu wywiad płaci prywatnej firmie 100 mln dol. Departament Stanu za ochronę ambasady USA w afgańskiej stolicy płaci sumę wyższą o 20 mln dol. Od roku 2004 do 2009, czyli w najgorętszej fazie operacji irackiej, Blackwater na ochronie amerykańskich dyplomatów zarobiło 1,5 mld dol.

Przed kilkoma dniami ujawniono również dokumenty drobiazgowo obrazujące rozkwit biznesu lotniczego przy programie rendition. Jedna godzina lotu prywatnego samolotu Gulfstream IV do tajnego więzienia CIA kosztowała około 5 tys. dol. Każdy członek załogi maszyny za dzień pracy dostawał po 800 dolarów. Z opublikowanych przez dziennik „Guardian” dokumentów dowiedzieć się można, ile kosztował catering trzydniowego rejsu dookoła świata z osobami pojmanymi przez amerykański wywiad. Rachunek opiewa na 1825,34 dol.

Wraz z rozwojem firm kwitnie lobbing. Jak wynika z opracowania amerykańskiego Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, między 2004 a 2008 rokiem 80 proc. trzy- i czterogwiazdkowych generałów odchodzących na emeryturę zatrudniało się jako doradcy w firmach walczących o rządowe kontrakty w dziedzinie bezpieczeństwa.

Guardian, Washington Post, Reuters