- Czy frank pozostanie najmocniejszą walutą świata nawet wówczas, gdy Szwajcaria wpadnie w recesję? Taki scenariusz wydaje się absurdalny, ale jest możliwy - pisze Stanisław Koczot.
Wyobraźmy sobie opustoszały Zurych, którego mieszkańcy wyjechali za granicę, bo życie w mieście stało się zbyt kosztowne, kurorty nad Jeziorem Genewskim wyludnione z powodu absurdalnie wysokich cen. Albo gospodarkę w stanie zapaści, ponieważ jej produkty stały się niekonkurencyjne, by można je było sprzedać za granicą. Można wyobrazić sobie tłumy Szwajcarów na zakupach w sąsiednich krajach, i zamknięte na głucho markety w Bernie. Wszystko to jest możliwe, skoro cały świat pracuje nad tym, by frank był potężny.
Najciekawsze, że inwestorzy prawie w ogóle nie przejmują się tym, iż Szwajcarii nie służy mocna waluta. Zresztą tak naprawdę czym się tu przejmować, skoro gdzie indziej jest gorzej – we Francji, w Niemczech, nie wspominając o Hiszpanii czy o Włoszech i Portugalii. Skoro cała Europa ma kłopoty, nawet lekko gnijący frank to skarb w porównaniu z nieświeżym euro.

Windowanie bez końca

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy to windowanie szwajcarskiej waluty może się skończyć. Skoro ani słabnące PKB, ani kurczący się popyt wewnętrzny nie są w stanie powstrzymać pędu inwestorów do franka, to co musi się stać, by przestał on być oazą finansjery? Trudno wskazać chociaż jeden punkt, który może zadecydować o zmianie nastrojów.
Zwłaszcza że światowymi rynkami rządzą teraz negatywne emocje. Inwestorzy bez trudu spekulują o rozpadającej się i opuszczającej strefę euro Grecji, o wpadających w kolejne kłopoty Włoszech i Hiszpanii. Pozytywnych scenariuszy jest jak na lekarstwo, przynajmniej w dającej się przewidzieć, kilkumiesięcznej perspektywie. Jasne punkty to w tej chwili rzadki towar, rynki widzą przyszłość w czarnych kolorach.
To wszystko służy frankowi. Dopóki Grecy nie posprzątają swojej gospodarki, a Hiszpanie i Włosi nie przekonają banków, że będą w stanie spłacić wszystkie zaciągnięte pożyczki, Szwajcaria pozostanie ulubioną przystanią dla światowego kapitału. Nawet jeżeli jej gospodarka z coraz większym trudem będzie znosiła umacnianie się rodzimego pieniądza.

Twarde dane się nie liczą

Dla polskich kredytobiorców, którzy zaciągnęli pożyczki we frankach, jeszcze długo helwecka waluta pozostanie wielką niewiadomą. Stabilne, dające się przewidzieć notowania, to pieśń przyszłości. Można przypuszczać, że wycena franka, taka jak w ciągu ostatnich kilku dni, jest na rękę Szwajcarii, bo jej bank centralny SNB nie przeprowadzał w tym czasie żadnych interwencji. Gdyby było inaczej, SNB albo skupowałby walutę, albo oświadczył, że ma zamiar to zrobić, tak jak w poprzednich kilku tygodniach. Tym razem tak nie było.
Wiele wskazuje na to, że dla kredytobiorców bardziej istotne będą interwencje SNB niż twarde dane o szwajcarskiej gospodarce. Chyba że rzeczywiście będą one dramatyczne. Na razie jednak nic na to nie wskazuje, bo indeks PMI – opisujący prognozę koniunktury w przemyśle – ciągle utrzymuje się powyżej oznaczającej recesję granicy 50 punktów. A to znaczy, że gospodarka Szwajcarii może jeszcze dużo wytrzymać.