Wprowadzenie euroobligacji, co ma być receptą na kryzys zadłużeniowy w UE, kosztowałoby niemieckich podatników 2,5 mld euro w pierwszym roku. W drugim – 5 mld, a po dziesięciu latach – aż 25 mld euro rocznie. To praktycznie przesądza, że wspólnych bonów skarbowych strefy euro nie będzie.
Do wyliczeń niemieckiego ministerstwa finansów dotarł tygodnik „Der Spiegel”. Taka różnica jest spowodowana wyższym – według szacunków o 0,8 pkt proc. – oprocentowaniem euroobligacji w stosunku do niemieckich Bundów. Ten wzrost wynikałby z przynależności do Eurolandu krajów o mniejszej wiarygodności niż RFN.
Dodatkowe koszty z każdym rokiem rosną w geometrycznym tempie, w miarę jak udział euroobligacji w finansowaniu niemieckiego długu stawałby się coraz większy.
– Euroobligacje nie rozwiążą obecnego kryzysu. Politycy nie mogą robić wszystkiego, czego żądają od nich rynki – powiedziała w wywiadzie dla stacji ZDF kanclerz Angela Merkel.
Pomysł ustanowienia euroobligacji ma w UE wielu zwolenników. Popierają go m.in. szef Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet i szef Eurogrupy (rada ministrów finansów krajów unii walutowej) Jean-Claude Juncker. Takie rozwiązanie popierają także kraje południa Europy. W samych Niemczech za euroobligacjami opowiadają się opozycyjne SPD i Zieloni.
Zdaniem wielu ekspertów gwałtowne spadki na europejskich giełdach były spowodowane odrzuceniem przez Merkel i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego na niedawnym szczycie w Paryżu śmiałych rozwiązań, które ustabilizowały wspólną walutę.
– Interwencyjny skup przez EBC obligacji Włoch i Hiszpanii może mieć tylko przejściowy charakter – powiedział wczoraj członek rady banku, Austriak Ewald Nowotny.
Jednak dobre wyniki finansowe Niemiec i związane z tym umocnienie ich wiarygodności kredytowej powodują, że Berlinowi jeszcze mniej opłaca się zastępować emisję Bundów euroobligacjami. Wczoraj niemieckie ministerstwo finansów podało, że deficyt budżetowy kraju wyniesie w tym roku zaledwie 1,5 proc. PKB. W ten sposób RFN dwa lata przed terminem zejdzie poniżej maksymalnego dopuszczalnego przez Brukselę poziomu 3 proc.
To niejedyny powód, dla którego Niemcy wykluczają poparcie pomysłu wprowadzenia euroobligacji. Ministerstwo finansów wskazuje, że takie rozwiązanie jest sprzeczne z konstytucją, bo oznacza przekazanie zasadniczej części suwerenności narodowej do Brukseli. A zmiana ustawy zasadniczej wymagałaby zebrania konstytucyjnej większości w Bundestagu, na co na razie nie ma szans.
Zdaniem autorów analizy w najlepszym przypadku proces ratyfikacji zmiany traktatu lizbońskiego przez kraje unii walutowej, niezbędny do wprowadzenia euroobligacji, trwałby dwa lata.