Siła franka szwajcarskiego bierze się z dobrych wyników gospodarki tego kraju oraz słabości państw strefy euro i USA

Frank szwajcarski umacnia się względem większości walut już od dłuższego czasu. Względem dolara amerykańskiego trend trwa od lipca 2001 roku, a w przypadku euro od października 2007 roku.

Analitycy podkreślają, że moc franka wynika przede wszystkim ze słabości innych walut. Dodatkowo sile szwajcarskiej waluty sprzyjała bierność tamtejszego banku centralnego.

– Od dłuższego czasu Narodowy Bank Szwajcarii nie interweniował w celu osłabienia waluty nawet słownie – mówi Marek Wołos z TMS Brokers.

Brak reakcji NBS stał się zachętą dla spekulantów walutowych, którzy postanowili wykorzystać rzekę kapitału płynącego w stronę Genewy. Analitycy nie mają bowiem wątpliwości, że ostatnia fala aprecjacji franka nie byłaby możliwa, gdyby nie ich działania.

Na walutach na taką skalę grają przede wszystkim międzynarodowe fundusze hedgingowe zarządzające miliardami dolarów oraz maklerzy w bankach, szukający okazji inwestycyjnych. – Na ogromnej zmienności notowań franka chce zarobić ostatnio coraz więcej graczy. Frank stał się po prostu ulubieńcem spekulantów – mówi Marek Rogalski, analityk Domu Maklerskiego BOŚ. W rezultacie w ostatnich dniach na rynku franka pojawił się swoisty efekt śniegowej kuli.

I właśnie na ten rosnący pęd postanowił zareagować bank centralny Szwajcarii, który de facto obniżył stopy procentowe.



– Szwajcarzy zaczynają zdawać sobie sprawę, że jeżeli nic nie zmienią, to mogą stać się ofiarą globalnej spekulacji, a pogłębiająca się silna aprecjacja franka może wreszcie poważnie zagrozić wzrostowi gospodarczemu Szwajcarii – mówi Marek Rogalski.

Tyle że po mocnym spadku po wczorajszej interwencji frank zaczął odzyskiwać siły. Zdaniem specjalistów to dowód, że sama obniżka to za mało, aby osłabić franka. Mało tego – nawet zapowiedziane wczoraj interwencje na rynku walutowym mogą nie wystarczyć.

– Szwajcarzy muszą rozpocząć niestandardowe działania zmierzające do osłabienia waluty – uważa Marek Nienałtowski, główny analityk Domu Kredytowego Notus. Jego zdaniem takim działaniem mogłoby być na przykład ograniczenie wolumenu transakcji na rynku międzybankowym.

– Tego nie da się jednak osiągnąć bez porozumienia z innymi bankami. Nie wiem, czy jest to dziś możliwe, ale standardowe działania na pewno nie wystarczą, by osłabić franka – uważa analityk DK Notus.

Również Marek Rogalski jest zdania, że sami Szwajcarzy nie poradzą sobie z aprecjacją swojej waluty. – Będą potrzebować wsparcia z zewnątrz. W najbliższych dniach takim wsparciem mogą okazać się działania Banku Japonii, jeżeli ten zechce osłabić jena. Chociaż miałoby ono głównie wymiar psychologiczny, bo pokazałoby, że tzw. bezpieczne przystanie nie dają już tak łatwego zarobku – uważa Marek Rogalski.

Najpotężniejsze banki centralne świata już pokazały, że potrafią działać razem, jeśli uznają to za konieczne. Na przykład w 2000 roku EBC, Bank Anglii, amerykańska Rezerwa Federalna i centralny bank Japonii wspólnie ruszyły, aby ratować słabnące mocno wówczas euro. Z kolei w 2008 r. główne banki centralne przeprowadziły skoordynowaną akcję, polegającą na jednoczesnej obniżce stóp procentowych, aby zahamować krach na rynku akcji.

Są jednak wątpliwości, czy inni zechcą Szwajcarom pomóc. Słaby dolar czy euro są w pewnym sensie na rękę gospodarkom Stanów Zjednoczonych czy krajów Unii, bo wspomagają wciąż kulejący wzrost gospodarczy. Tyle że znacznie gorsze od niewielkich aprecjacji walut są wahania kursów, z którymi mamy obecnie do czynienia. Mocno przeszkadzają one w rozwoju gospodarczym. – Z tego względu nie sądzę, by szefom banków centralnych zależało na utrzymywaniu obecnej, nerwowej sytuacji – mówi Marek Nienałtowski.

Kłopot w tym, że Fed prowadzi politykę łatwego pieniądza, z którą sprzeczna byłaby obrona kursu dolara. EBC wprawdzie podniósł ostatnio stopy, ale nie wzbrania się przed kupowaniem obligacji od banków, co ma praktycznie ten sam skutek co działania Fed. A ponieważ inwestorzy z tą wolną gotówką muszą coś zrobić, kupują franki.

Międzynarodowe banki grały też na umocnienie złotego

Najczęściej spekulanci finansowi starają się zarabiać na grze na osłabienie waluty. Najsłynniejszy przykład to obalenie funta przez George’a Sorosa. O wiele trudniej jest znaleźć przykład gry odwrotnej – na wzmocnienie waluty. Jednym z celów takich działań zmierzających do aprecjacji waluty był złoty w 2008 r.

Aprecjacja złotego trwała już od kilku lat wcześniej, jednak znacznie przyspieszyła wiosną 2008 roku. Jeszcze w marcu za franka płacono 2,5 zł, podczas gdy w sierpniu już tylko 1,96 zł. Polacy, licząc na utrzymanie się tej tendencji, brali masowo kredyty hipoteczne denominowane we franku.

Analitycy zwracają uwagę na różnice. O ile w przypadku Polski napływ kapitału brał się stąd, że inwestorzy w przeddzień kryzysu nie bali się ryzyka, o tyle obecna siła franka bierze się z ostrożności – wszyscy starają się zabezpieczyć swoje kapitały przed utratą wartości.

Jednak mechanizm jest właściwie ten sam – w obu przypadkach wzięto na cel kraje o dobrych wynikach gospodarczych, z niezłą sytuacją finansów publicznych i stosunkowo dużym, a więc płynnym rynkiem. Na dodatek w obu przypadkach napływ kapitałów trwał już od pewnego czasu.

W polskim przypadku spekulanci walutowi wsiedli do wagonu praktycznie na końcu. Wtedy na potęgę zaczęły inwestować u nas m.in. banki J.P. Morgan, Goldman Sachs i UniCredit. Przy okazji ruszyła na większą skalę sprzedaż opcji walutowych mających zabezpieczyć firmy przed dalszą aprecjacją złotego. Kilka miesięcy później silny złoty przeszedł do historii. We wrześniu 2008 r. upadł bank Lehman Brothers i zaczął się kryzys finansowy. Złoty zaczął tracić i już w lutym 2009 r. frank kosztował 3,2 zł.

Bardzo możliwe, że mocne wejście spekulantów na rynek franka także sugeruje, że wkrótce osiągnie on szczyt swojej wartości. Jednak nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Analitycy zaczynają już mówić o zrównaniu się kursu euro i waluty Szwajcarii. A to oznaczałoby, że frank może się wzmocnić w stosunku do euro o blisko 10 proc.

Najgorszy dzień na GPW od początku roku / DGP