Europejski Nadzór Bankowy rezygnuje z ostrych stress testów czołowych europejskich banków.
Stress testy, które zostaną przeprowadzone w najbliższych tygodniach, wcale nie będą surowsze niż te, które przeprowadzono w ubiegłym roku, ujawnił niemiecki dziennik gospodarczy „Handelsblatt”. Wówczas na 91 zbadanych banków tylko 7 nie przeszło poprzeczki. Ale dwa miesiące później Irlandia musiała przejąć dwa największe irlandzkie banki (Allied Irish Banks oraz Bank of Ireland), choć wcześniej bez kłopotu zdały egzamin.
W ubiegłym roku testy przeprowadzał Komitet Europejskich Nadzorców Bankowych (CEBS). Instytucja została pod koniec 2010 roku rozwiązana, a na jej miejsce w Londynie powołano Europejski Nadzór Bankowy (EBA), który miał przeprowadzić bardziej wiarygodne testy bankowe. – Warunki, jakie wprowadzimy, będą o wiele surowsze – zapewniał jeszcze kilka dni temu „Financial Times” szef EBA Andrea Enria.

Bankurctw nie zakładamy

Prawda okazała się inna. Jak wynika z założeń testów rozesłanych do 88 czołowych europejskich banków (obejmują 65 proc. kapitalizacji tego sektora), scenariusz założonego kryzysu wcale nie jest surowszy. Nowy dokument przewiduje, że banki muszą przetrwać spadek unijnego PKB o 0,5 proc. w 2011 r. i 0,2 proc. w 2012 r. (w poprzednich testach zakładany spadek wynosił 0,6 proc. w 2011 r.).
Kolejne założenie również nie jest wymagające. Banki będą sprawdzane w scenariuszu spadku indeksów europejskich giełd o 15 proc. (wcześniej 20 proc.), zaś oprocentowanie pożyczek na rynku międzybankowym skoczy o 125 pkt bazowych (tyle samo co w 2010 roku).
Wprowadzono nieznaczne zmiany efektów kryzysu na rynek obligacji. Ich rentowność miałaby średnio wzrosnąć o 75 pkt bazowych wobec 70 pkt poprzednim razem. W przypadku obligacji portugalskich banki miałyby stracić 19,8 proc. wartości posiadanych papierów (14,1 proc. zeszłym razem), jednak ich straty byłyby mniejsze na obligacjach niemieckich (3,5 proc. wobec 4,7 proc. poprzednio). EBA nie odważyła się natomiast założyć (co wydaje się coraz bardziej prawdopodobne w przypadku Grecji), że któryś z krajów strefy euro w ogóle zbankrutuje, a jego obligacje przestaną być wyceniane na rynku.
Ponadto banki miałyby przetrwać znaczącą deprecjację kursu dolara do euro (co utrudniłoby unijnym firmom eksport), ponowny spadek cen na rynku nieruchomości oraz znaczące podwyższenie stóp procentowych przez Europejski Bank Centralny.

Każdy liczy po swojemu

Na przejście testu mogą liczyć tylko te instytucje, które mimo pogorszenia koniunktury nadal zachowają minimalny, sześcioprocentowy udział kapitałów własnych do udzielonych kredytów. Problem w tym, że Europejskiemu Nadzorowi Bankowemu nie udało się narzucić wspólnej metodologii liczenia takiego współczynnika. Dlatego w Wielkiej Brytanii pozostanie ona surowsza (przez co tamtejsze banki mogą wyjść z testów gorzej) niż w Niemczech.
Pozytywną zmianą jest natomiast to, że choć testy zostaną przeprowadzone przez urzędy nadzoru bankowego każdego z krajów UE, to ich odpowiedniki z innych państw będą mogły to zweryfikować.
– Unii zabrakło odwagi. Prawdziwa restrukturyzacja musiałaby oznaczać przejęcie chorych banków z jednego kraju Wspólnoty przez zdrowe banki drugiego kraju. Ale partykularyzmy narodowe są zbyt silne, aby na to pozwolić – mówi „DGP” Nicolas Veron, ekonomista brukselskiego Instytutu Bruegla. Jego zdaniem uzdrowienie banków to obecnie najważniejszy warunek powrotu Wspólnoty na ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego.