Światowe rynki z niepokojem patrzą na sytuację w Libii, która właśnie wstrzymała eksport ropy. Wczoraj za baryłkę tego surowca trzeba było zapłacić nawet 108 dol. Najwięcej od dwóch lat.
Muammar Kaddafi nie zamierza ustępować. W wygłoszonym wczoraj przemówieniu, pierwszym od wybuchu protestów, oznajmił, że nadal będzie walczył z przeciwnikami i zamierza umrzeć jak męczennik. Ta zapowiedź dalszego rozlewu krwi w konsekwencji będzie oznaczała niepokój na światowych rynkach.
Wczoraj cena ropy brent przekraczała momentami poziom 108 dolarów za baryłkę – najwyższy od dwóch lat. Za uncję złota w pewnym momencie trzeba było zapłacić 1409 dolarów (rekord padł w grudniu i wyniósł 1431,25 dol.)
Niektóre prognozy, jak np. azjatyckiego oddziału banku HSBC, mówią, że jeśli sytuacja się nie uspokoi, ceny ropy mogą wkrótce skoczyć do 120 dolarów. Libia jest 17. światowym producentem ropy i 11. największym eksporterem. W skali całego świata jej produkcja nie jest wielka – to zaledwie ok. 2 procent. Ale dla niektórych odbiorców zamknięcie libijskich terminali będzie dużym problemem. Według włoskich źródeł już wczoraj do tego kraju przestała płynąć ropa. Libia pokrywa 25 proc. zapotrzebowania Włoch na ten surowiec i 10 proc. na gaz ziemny. Obecne zapasy wystarczą na 90 dni w przypadku ropy i na 30, jeśli chodzi o gaz. Wczoraj w stolicy Arabii Saudyjskiej, Rijadzie, spotkali się przedstawiciele krajów OPEC, aby omówić zwołanie posiedzenia, na którym podjęto by decyzję o zwiększeniu produkcji.
Kaddafi wezwał wczoraj armię do przywrócenia porządku, a swoich zwolenników, by przejęli ulice libijskich miast z rąk protestujących. – Wyjdźcie ze swoich domów i atakujcie ich w ich norach. Zabierzcie swoje dzieci z ulic. Oni upijają wasze dzieci, dają im narkotyki i wysyłają je do piekła. Jeśli sprawa będzie tego wymagać, dopiero użyjemy siły, zgodnie z międzynarodowym prawem i libijską konstytucją – mówił Kaddafi.
Buńczuczne wystąpienie nie zmienia jednak opinii analityków, że prędzej czy później libijski dyktator podzieli los prezydentów Tunezji i Egiptu, Zine el-Abidine Ben Alego i Hosniego Mubaraka i albo odejdzie, albo zostanie obalony. Jego przeciwnicy przejmują bowiem kolejne miasta (wczoraj m.in. Tobruk), niektóre jednostki armii odmawiają strzelania do ludzi lub wręcz przechodzą na stronę opozycji, a libijscy dyplomaci wypowiadają posłuszeństwo władzom.
Na dodatek chaos panujący obecnie w Libii nie zmniejszy się wraz z odejściem dyktatora. W porównaniu z Tunezją czy Egiptem libijska opozycja jest znacznie słabsza, struktury państwowe przez lata były budowane w oparciu o więzy klanowe, a armia – złożona praktycznie w całości z własnego plemienia Kaddafiego Qathathfa – nie ma w społeczeństwie takiego autorytetu jak egipska. Wątpliwe zatem, czy będzie siłą gotową przejąć władzę i zaprowadzić spokój. Polityka Kaddafiego przez wiele lat polegała na podsycaniu wzajemnej niechęci pomiędzy poszczególnymi klanami i to teraz może się zemścić. Jak do tej pory w rewolcie przeciw rządzącemu od 1969 r. Kaddafiemu zginęło co najmniej 300 osób, choć libijska opozycja mówi nawet o 500 zabitych i tysiącu zaginionych.