Gwałtowne starzenie się społeczeństw dotknęło niemal wszystkich rozwiniętych krajów Azji Południowo-Wschodniej. Chinom, Tajwanowi, Singapurowi czy Korei Południowej grozi osunięcie się w gospodarczą zapaść. Młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci, a to oznacza brak rąk do pracy.
Prezydent Tajwanu ogłosił właśnie stan zagrożenia narodowego bezpieczeństwa. Tym razem nie chodzi jednak o groźbę komunistycznej inwazji. Czerwony alarm podniesiono po informacji ministerstwa spraw wewnętrznych, że w ubiegłym roku na wyspie urodziło się rekordowo mało dzieci. Gwałtowne starzenie się społeczeństw dotknęło niemal wszystkich rozwiniętych krajów Azji Południowo-Wschodniej, nawet Chiny, i staje się ich największą bolączką. Każde z nich nerwowo próbuje zaradzić sytuacji, bo starość oznacza koniec gospodarczej bonanzy.
1,23 – dokładnie tyle dzieci przyszło na świat w 2009 roku w statystycznej singapurskiej rodzinie (w Polsce wskaźnik dzietności wynosi 1,4). To najniższy wynik w historii bogatego państwa-miasta. Zdesperowany rząd, obawiając się braku rąk do pracy oraz rozsadzenia systemu emerytalnego, finansuje z budżetu akcję zachęcającą młodych ludzi do randek i zakładania rodzin. Choć pomysł wydaje się śmieszny, problem jest wyjątkowo poważny. Wskaźnik dzietności w tym azjatyckim polis nieprzerwanie spada – jeszcze trzy lata temu wynosił 1,28. By pokolenia płynnie się zastępowały i by miał kto pracować na przyszłe emerytury, przeciętna singapurska rodzina powinna mieć co najmniej dwójkę dzieci. A najlepiej trójkę.Także władze Tajwanu od kilku lat próbują przekonać małżeństwa do płodzenia dzieci. W ubiegłym roku rozpisano konkurs na ogólnokrajowe hasło zachęcające do posiadania potomstwa. Wygrał slogan: „Dzieci to najcenniejsze dziedzictwo”. Jednak mało kto się nim przejął: o ile w 2009 roku w statystycznej rodzinie na świat przyszło 0,829 dziecka, to w ubiegłym zaledwie 0,721 (średnia światowa to dwójka dzieci). W ubiegłym roku na Tajwanie urodziło się rekordowo mało dzieci: 166,8 tys. (w 2009 roku 191,3 tys.). Tę sytuację prezydent 23-milionowej wyspy Ma Ying-jeou w swoim wystąpieniu uznał za największe zagrożenie dla narodowego bezpieczeństwa i zapowiedział, że rząd – mimo trwającej od dwóch lat recesji – postara się stworzyć system finansowych zapomóg, by zachęcić młodych Tajwańczyków do posiadania dzieci.

Zabraknie rąk do pracy

Azja zapadła na tę samą chorobę co Europa. Ludzie stają się bogatsi, stać ich na wygodne życie, nie myślą o dzieciach. O ile na Starym Kontynencie już oswoiliśmy się z tym problemem, a nasze gospodarki powoli się do niego przystosowują – także przez coraz większą imigrację, o tyle sytuacja Azji jest o wiele gorsza. Pozostaje niechętna imigrantom, a rozwój opiera nie na konsumpcji, ale głównie na produkcji skierowanej na eksport. Potrzebne są więc cały czas nowe ręce do pracy – mówi „DGP” Nicole Cantora z brytyjskiego Overseas Development Institute.
Wygląda ich Korea, Singapur, Malezja, Hongkong czy Tajwan, choć należą one państw o najbardziej zautomatyzowanej produkcji. Z danych koreańskiego resortu pracy wynika, że w przemyśle jest już ponad 200 tys. wakatów. Dotyczy to zwłaszcza małych i średnich firm (ale zaczyna także dotykać dużych koncernów, takich jak Samsung czy LG). To oznacza, że ich udział w krajowym PKB systematycznie spada, co przekłada się na wynik całej gospodarki: w ubiegłym roku Seul zanotował wzrost produktu krajowego brutto ledwie o mizerne 0,2 proc.
– W ciągu kilku najbliższych dekad ten region przeżyje szybki proces starzenia. Wasze budżety będą trzeszczeć w szwach, musicie przygotować się na bankructwa – ostrzegał Richard Jackson z amerykańskiego Centre for Strategic and International Studies podczas konferencji w Singapurze. I szacował, że w najbliższych latach starzenie się będzie kosztować azjatyckie państwa nawet 2 – 3 proc. PKB rocznie. Przy czym, jak podkreślał, kurczenie się gospodarki stanie się o wiele bardziej dotkliwe, jeśli nie uda się ograniczyć tego zjawiska.
Skalę problemu pokazuje przykład Japonii. Kraj był modelowym tygrysem: po zakończeniu II wojny udało mu się szybko odbudować zniszczenia i przeskoczyć w nowoczesność, by stać się liderem regionu. Jednak doskonale pracująca maszyna zacięła się: od kilkunastu lat gospodarka Kraju Kwitnącej Wiśni nie jest w stanie wyrwać się z marazmu, i wcale nie wyłącznie z powodu ostatnich krachów finansowych. Tokio najmocniej z państw całego regionu już zaczęło odczuwać skutki starzenia się społeczeństwa.
Dziś jedna trzecia 127-milionowej ludności archipelagu ma ponad 60 lat. Za dwie dekady będzie to 40 proc., zaś wskaźnik dzietności będzie niezmiennie oscylował koło 1,2 na rodzinę – o wiele za mało, by następowała wymiana pokoleń. Już teraz rząd w Tokio zmaga się z problemem wypłaty świadczeń dla rosnącej w błyskawicznym tempie rzeszy emerytów. Do tej pory pozyskiwał pieniądze przez wewnętrzne zadłużenie, ale rozrosło się ono do takiego poziomu, że dusi finanse państwa i nie pozwala na przeprowadzenie reform mogących rozruszać gospodarkę. W desperacji rząd Naoto Kana zapowiedział podwyższenie podatków i cięcia w emeryturach, by nieco ulżyć budżetowi i zyskać czas na przeprowadzenie koniecznych zmian.



Proces starzenia się społeczeństw to nie tylko rosnące koszty obsługi emerytur. – Narody, które stają się coraz starsze, przestają się rozwijać. Cenią sobie spokój, a obawiając się ryzyka, przestają być innowacyjne. Konsekwencją jest popadnięcie w gospodarczą stagnację – mówi nam Nicole Cantora.
Z badań Azjatyckiego Banku Rozwoju (ADB) wynika, że państwa regionu dokonały największego skoku społecznego i ekonomicznego, gdy do głosu doszły młode pokolenia chcące jak najszybciej zapomnieć o powojennej biedzie, którą klepali rodzice. Młodzież chciała żyć tak jak na Zachodzie: postawiła więc na dobrą edukację, a potem mordercze tempo pracy. Choć koszty były wysokie, opłaciło się: w krótkim czasie Azja Południowo-Wschodnia stała się centrum nowoczesnych technologii, wzrosło bogactwo, a pensje gwałtownie skoczyły.
Dziś nie ma szansy na powtórzenie takiego skoku. – Azja zapomniała o tym, co w przeszłości było jej siłą – stwierdza raport ADB. Z najnowszych badań banku wynika, że w azjatyckich krajach o rozwiniętych gospodarkach tylko 60 proc. wykształconych młodych mężczyzn i 40 proc. młodych kobiet po studiach znajduje pracę. I najczęściej nie są to stanowiska odpowiadające ich ambicjom i wykształceniu, ale słabo płatna fizyczna praca. W ten sposób rosną sfrustrowane pokolenia, które grożą eksplozją. Z socjologicznych opracowań wynika, że poziom optymizmu i oceny przyszłości wśród młodych Tajwańczyków, Koreańczyków czy Japończyków nieprzerwanie spada.
Z tego trendu wyłamuje się tylko kilka państw regionu. Choć nad stolicami Wietnamu i Laosu wciąż powiewają czerwone sztandary z sierpem i młotem, nie zamierzają one pozostawać dłużej wierne socjalistycznym naukom. Oba państwa otworzyły się na zagraniczne inwestycje i kapitał, uruchomiły giełdy oraz postawiły na prywatną inicjatywę. W ubiegłym roku gospodarka Hanoi wzrosła o 5,3 proc. PKB, a Wientian o ponad 6,5 proc. Siłą napędową rozwoju w obu przypadkach są młodzi ludzie, którzy – głodni sukcesu i pieniędzy – ryzykują i stawiają na własny biznes.

Indie przed szansą

Zjawisku starzenia się społeczeństwa ulegają nawet Chiny. Z najnowszego opracowania US Census Bureau wynika, że Państwo Środka wkrótce straci status najludniejszego kraju świata na rzecz Indii. Amerykańscy specjaliści przewidują, że w 2025 roku populacja subkontynentu przekroczy 1,396 mld ludzi.
Zmiana lidera będzie miała ogromny wpływ nie tylko na Azję, lecz także na całą światową gospodarkę. Starzejące się Chiny, wciąż poddane restrykcyjnej polityce jednego dziecka (choć coraz więcej bogatych obywateli Państwa Środka z dużych miast płaci kary, ale pozwala sobie na drugie, a nawet trzecie dziecko), co prawda wciąż mogą liczyć na wchodzącą na rynek młodą siłę roboczą, dzięki której zwiększają eksport – podstawę ich błyskawicznego rozwoju. Jednak już za kilka dekad liczba nowych pracowników dramatycznie spadnie i jeśli nie zostanie uruchomiona wewnętrzna konsumpcja, skończy się paliwo napędzające wzrost gospodarczy. Na dodatek przybędzie ogromna rzesza emerytów, których ktoś będzie musiał utrzymać.
I to jest największe zagrożenie dla ekonomicznych podstaw Państwa Środka: nie działa tu żaden powszechny system emerytalny, obecne są tylko prywatne fundusze, ale z nich korzystają jedynie bogaci. Chinom grozi w najlepszym przypadku zastój gospodarczy, w najgorszym – niemal całkowite załamanie finansów państwa i wybuch społecznych niepokojów. W tej sytuacji to Indie, które niczym nie ograniczają wzrostu populacji, będą w stanie przejąć od Chin pozycję światowego lidera gospodarczego. Na subkontynencie nie zabraknie rąk do pracy.
Azja rozumie, że znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, ale widzi szansę na wyrwanie się z tej matni w... zodiaku. Winą za to, że tak mało dzieci przyszło na świat w ubiegłym roku, obarcza się znak tygrysa. Rodzice nie ryzykowali poczęcia dzieci, bo urodzone w trwającym jeszcze do lutego Roku Tygrysa dziewczynki uważa się za niebezpieczne. Dlatego jeszcze w lutym ubiegłego roku, na samym początku chińskiego nowego roku, premier Singapuru Lee Hsien Loong publicznie wezwał mieszkańców, by nie przejmowali się zabobonami i przyłożyli do prokreacji. Siła tradycji okazała się jednak silniejsza od szefa rządu. Azja czeka więc na obiecujący dla dzieci Rok Smoka. To już w 2012.