Warszawski Dom Aukcyjny Abbey House sprzedaje prace młodych malarzy pod hasłem „dzieła sztuki produktem inwestycyjnym”, a najbogatsi Polacy kupują je coraz chętniej
W pierwszy poniedziałek nowego roku Jakub Słomkowski, 28-letni malarz, zamówił bagażową taksówkę pod pracownię na Pradze, zapakował do auta trzy płótna olejne sporych rozmiarów i zawiózł je do samego centrum, a ściślej – warszawskiego City, porośniętego przez korporacyjne wieżowce.
Pod Atrium Plaza wypakował obrazy i wniósł je do siedziby kancelarii finansowej, w której mieści się też Dom Aukcyjny Abbey House. Prace wciąż stoją w salce konferencyjnej, by wyschła farba. Potem trafią do skarbca pod Warszawą, by pomnożyć zasoby Abbey House lub na aukcje w internecie. I tak co miesiąc – młody malarz dostarcza firmie obrazy, a ta wypłaca mu stałe stypendium. Na razie Słomkowski znalazł się w gronie siedmiu wybrańców, ale dom aukcyjny planuje wyłowienie kolejnych talentów i jest gotowy podpisać nawet trzydzieści takich kontraktów.

Nie tylko auta i helikoptery

To absolutnie wyjątkowa rzecz w naszych artystycznych realiach, jak zresztą cała oferta Abbey House. Pod hasłem „dzieło sztuki produktem inwestycyjnym” firma próbuje zawalczyć o bogate portfele. Sponsoruje twórczość młodych artystów, by – wykorzystując ich dzieła – rozruszać rynek inwestycji w sztukę współczesną. Buduje nowatorskie kanały sprzedaży, oferuje kolekcje sztuki prywatnym firmom lub zainteresowanym bankom. Przygotowuje szkolenia doradców bankowych, którzy proponując inwestorom lokaty, depozyty, obligacje, będą też dodawać: „Za jeden procent zainwestowanej sumy może pan/pani zakupić obraz młodego współczesnego malarza. Pieniądze nie zwrócą się natychmiast, obraz to inwestycja o słabej płynności, ale – pomijając takie atuty jak walory estetyczne – za kilka, kilkanaście lat może zyskać ogromną wartość”.
Abbey House sięga po każdy znany na rynku sposób sprzedaży – właśnie podpisano pierwszą umowę z przedsiębiorcą z Gdyni, który wziął kolekcję obrazów w... leasing. Firma przekonała go, że to wyjątkowo atrakcyjna forma zakupu: zwiększa aktywa spółki, a na dodatek nie podlega amortyzacji. Raczej odwrotnie – wartość obrazu ma szansę wzrosnąć. Czy tak jest faktycznie, inwestor może się dowiedzieć dzięki internetowej platformie notowań dzieł sztuki, która – niczym na giełdzie – pokazuje indeks artysty: wartość dzieła w dniu zakupu, ceny innych dzieł danego artysty plus wyniki światowych aukcji. Takiego modelu biznesowego jeszcze nikt w Polsce nie wprowadził.
Na pomysł, jak zarobić na współczesnej sztuce, wpadła grupa trzydziestoparolatków: Paweł Makowski i Norbert Pyffel (specjaliści od rynku finansowego) i Jakub Kokoszka (marketing). Cała trójka nie miała wcześniej zawodowych doświadczeń ze sztuką, za to nieźle znała się na biznesie. Fotel prezesa spółki (kontrolowanej przez dwa cypryjskie fundusze inwestycyjne) zaproponowali Filipowi Wyganowskiemu. To kolekcjoner, który przez lata prowadził międzynarodowe transakcje dziełami sztuki, prywatnie syn byłego prezydenta Warszawy. Aktywa Abbey House to siedmiu sponsorowanych artystów i pół setki obrazów w skarbcu, wartych około 2,5 mln zł. By pozyskać środki na kolejne stypendia, lada dzień zadebiutują na NewConnect, giełdzie dla spółek z sektora nowych technologii. Sprzedaż akcji wybranym inwestorom zakończył właśnie Dom Maklerski Noble Bank.
Jest o co walczyć – rodzimy rynek dóbr luksusowych szacuje się dziś na 30 mld zł i ma bardzo dobre prognozy. Jak szacuje firma doradcza KPMG, w najbliższych dwóch, trzech latach może wzrosnąć nawet o połowę. Łatwo w to uwierzyć, bo jest sporo dowodów na ożywienie rynku. W dawnym gmachu KC PZPR otwarto właśnie salon Ferrari, dokładnie naprzeciwko sklepu Emporio Armani. Dwie ulice dalej powstaje dom, w którym otworzą podwoje Prada, Gucci i Luis Vuitton. Trwają przygotowania do premiery salonu sprzedaży Maserati.
Problem tylko w tym, że krajowi biznesmeni wydawali dotąd pieniądze na ekskluzywne auta, jachty, helikoptery, markową odzież czy biżuterię, a inwestycje w sztukę stanowiły zaledwie 1 proc. tych kwot. Czas – mówią w Abbey House – zmienić te proporcje na wzór zachodni, gdzie na dzieła sztuki przeznacza się dziesięć razy tyle. Krajową grupę docelową szacują na prawie 600 tys. osób. Na jej topie plasuje się sto tysięcy bardzo bogatych Polaków (powyżej miliona euro płynnych aktywów) i całkiem bogatych (powyżej pół miliona euro), ale też rzesza dość dobrze zarabiających, których pensje przekraczają 7 tys. zł netto. – Polacy zwiedzili już świat, nabyli mieszkania, auta i zegarki. Znowu zaczynają kupować książki i oryginalne płyty. Teraz nadszedł czas na sztukę – wierzy Paweł Makowski.



Trzeba coś przecież powiesić na ścianie

Tylko jak dotrzeć do ludzi z grubymi portfelami, którzy dotąd omijali galerie i domy aukcyjne szerokim łukiem? Trzeba wyjść z obrazami tam, gdzie chcą lub muszą bywać. Pod koniec marca obrazy z zasobów Abbey House być może ozdobią premierę nowego kabrioleta BMW serii 6 (w najtańszej wersji to wydatek rzędu 390 tys. zł) – wciąż trwa wybór miejsca prezentacji, ale już wiadomo, że zaproszenia otrzyma tylko grono wybranych klientów. Inne dzieła z zasobów domu aukcyjnego dekorowały ściany penthouse'a, apartamentowca, jaki wystawił na sprzedaż Dom Developer (250 mkw. plus taras i weranda, całość w stanie surowym za 6,9 mln zł). Luksusowe mieszkanie oglądało kilkudziesięciu potencjalnych klientów, a zainteresowanym przy osobnym stoisku dostarczano szczegółowej informacji o twórcach obrazów, technice ich prac i możliwości zakupu dzieł. Z punktu widzenia Abbey House to szczególnie atrakcyjny rynek – tylko ten deweloper sprzedał w minionym roku w stolicy ponad tysiąc mieszkań. – Ludzie kupują apartamenty, stawiają w nich sofy Natuzzi, telewizory Bang & Olufsen i kuchnie SieMatic. I wtedy pojawia się problem, co powiesić na ścianie, by wszystko do siebie pasowało. My doradzamy, jakie obrazy warto nabyć i możemy je w każdej chwili zaoferować. Tym, którzy się na sztuce jeszcze nie znają, zapewniamy prace polskich artystów o największych rokowaniach – mówi Paweł Makowski.
Kolejne pole do zdobycia to kolekcje firmowe, wiszące na świecie w holach, salach konferencyjnych, w recepcjach korporacji i podnoszące prestiż marki: na przykład budowana od ponad trzydziestu lat kolekcja Deutsche Bank liczy już 50 tysięcy dzieł sztuki, szwajcarski bank inwestycyjny UBS ma ich 35 tysięcy. To moda, która rozlewa się na wiele światowych koncernów – specjalistów ds. firmowych kolekcji zatrudniają m.in. Coca-Cola i Tesco. Jakub Kokoszka widzi w tym kolejny kanał sprzedaży: – Nasz rynek ma ogromny potencjał. W minionym roku kupiono w Polsce więcej modeli terenowych BMW niż w Szwajcarii. Po chudych latach kryzysu ten segment może tylko wzrosnąć i to znacząco.
Zwłaszcza że kryzys faktycznie spustoszył i tak płytki rynek. – Mamy za sobą rok niskich cen wywoławczych. Nie tylko sztuka nowoczesna odczuła spadek. Nie sprzedano też wielu prac artystów o ugruntowanej pozycji – podsumowuje ekspert rynku sztuki Anna Niemczycka z MediaWork. Ale pociesza, że branżę rozruszał nieco internet, gdzie łatwo sprzedać prace, zwłaszcza młodych obiecujących artystów.
Czy się uda? Szefowie tradycyjnych domów aukcyjnych bacznie przyglądają się rewolucyjnym projektom Abbey House i nie ukrywają sceptycyzmu. Jeden z nich opisuje, jak w praktyce wygląda dziś aukcja na polskim rynku – np. obraz uznanego artysty wystawiony za 100 tys. zł nie znajduje nabywcy, więc cena spada do 90 tys. zł. Ale to dopiero początek rozmów z kupcem, bo mimo wstępnej deklaracji wcale nie chce on płacić podanej sumy. – A ze sztuką współczesną jeszcze trudniej, bo tam nic nie jest podane na dłoni, trudniej zrozumieć intencje twórcy i nie ma żadnego autorytetu, któremu nabywca mógłby zaufać – podsumowuje jeden z naszych rozmówców.
Sami twórcy są dobrej myśli, podobnie jak środowisko, które ich wspiera. – Bez mecenatu artyści nigdy nie daliby sobie rady, czy to we Florencji, czy w Warszawie. Wszystko, co ożywi nasz rynek sztuki, można tylko chwalić – cieszy się prof. Roman Łaciak, dziekan wydziału malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wzdycha tylko, że lista stypendystów jest zbyt krótka. Ci, którzy się na nią dostaną, rzeczywiście mają powody do zadowolenia. Jakub Słomkowski, który na ubiegłoroczny performance w Zachęcie musiał wydać trzysta złotych z własnej kieszeni, podsumowuje: – Zawsze wiedziałem, że będą malował, ale nie wiedziałem, że mogę się z tego utrzymać.