Dublin dostanie od kilkudziesięciu do nawet 120 miliardów euro, co oznacza sumę większą niż ta, którą w maju otrzymała Grecja. Rząd będzie mógł pozostawić niski, 12,5-proc. podatek dla przedsiębiorstw.
– Zarekomenduję moim kolegom, że powinniśmy się zwrócić o pomoc. Banki były zbyt dużym problemem dla tego kraju – powiedział publicznej telewizji RTE minister finansów Brian Lenihan przed wczorajszym posiedzeniem rządu.
Dzisiejszy formalny wniosek umożliwi natychmiastowe rozpoczęcie negocjacji z Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym na temat warunków wsparcia. Lenihan nie chciał mówić o konkretnych sumach, potwierdził tylko, że chodzi o dziesiątki miliardów euro i że kwota nie będzie trzycyfrowa.
Ale jak podał wczoraj „The Sunday Times”, pomoc może sięgnąć 120 miliardów. To znacznie więcej, niż się spodziewano, bo do tej pory analitycy przewidywali, że będzie to między 45 a 90 miliardów euro – w zależności od tego, czy Irlandia użyłaby jej tylko do ratowania sektora bankowego, czy również do łatania bieżącego deficytu.
Brytyjska gazeta jest jednak dobrze poinformowana, bo jeszcze przed oświadczeniem Lenihana napisała, że wniosek o pomoc zostanie złożony dziś. Rynki finansowe oczekiwały, że nastąpi to raczej dopiero po publikacji rządowego planu wychodzenia z kryzysu, który zostanie przedstawiony we wtorek.
Wczoraj rząd Briana Cowena finalizował ten plan. Lenihan – niezależnie od warunków bailoutu – zamierzał w ciągu najbliższych czterech lat zejść z deficytem budżetowym poniżej dopuszczalnego przez Brukselę poziomu 30 proc. PKB. W tym roku przekracza on 13 proc., a jeśli uwzględnić jednorazowy koszt ratowania banków, wynosi on aż 32 proc. PKB, co jest wynikiem nienotowanym w krajach rozwiniętych. W tym celu chce on zaoszczędzić w ciągu najbliższych czterech lat 15 miliardów euro.

Inwestorzy grożą ucieczką

Jednak podobnie jak to było w przypadku Grecji, która w trzech transzach dostanie łącznie 110 miliardów euro, warunkiem unijnej pomocy finansowej będzie jeszcze mocniejsze zaciśnięcie pasa przez Irlandię. Według różnych prasowych przecieków Dublin może wprowadzić podatek od nieruchomości wynoszący około 500 euro, nowy podatek dla najbogatszych, obniżyć minimalną pensję, a także zasiłki na dzieci oraz dla osób szukających pracy. Najprawdopodobniej Irlandia będzie mogła pozostawić niski, 12,5-proc. podatek od przedsiębiorstw, który część państw – m.in. Niemcy, potencjalnie największy udziałowiec w pomocy – uważa za nieuczciwą konkurencję. – Stopa podatku nie jest na agendzie – zapewnił Lenihan. Francuski prezydent Nicolas Sarkozy powiedział wprawdzie, że oczekiwałby podniesienia podatku, ale nie będzie to warunkiem pomocy. Z drugiej strony kilka amerykańskich koncernów, m.in. Microsoft, HP, Bank of America, Merrill Lynch i Intel, ostrzegło irlandzki rząd, że podnosząc stawkę, ryzykuje masowym exodusem zagranicznych inwestorów, co z kolei jeszcze pogłębi problemy gospodarcze kraju.

Portugalię ratuje Timor

Sytuacji w Irlandii z niepokojem przyglądają się Portugalczycy i Hiszpanie. Portugalski minister finansów Fernando Teixeira dos Santos zasugerował w zeszłym tygodniu, że jego kraj może być następnym, który zwróci się o pomoc finansową. Sytuacja finansowa Lizbony nie jest wprawdzie tak dramatyczna – przyjęty na początku listopada budżet zakłada zmniejszenie deficytu z obecnych 7,3 proc. do 4,6 proc. PKB w przyszłym roku – ale inwestorzy postrzegają wszystkie zagrożone kraje niemal jako jedno i nie mają przekonania do portugalskiej wiarygodności. Najlepszą miarą problemów jest to, że pomoc Lizbonie – przez zakup jej obligacji – zaoferował Timor Wschodni. Była portugalska kolonia jest wprawdzie jednym z najbiedniejszych krajów świata, ale dzięki ropie naftowej ma spore nadwyżki finansowe.