Pod koniec roku za euro będziemy płacili 3,8 zł. Kłopoty fiskalne Irlandii tylko na chwilę zatrzymały wzrost wartości naszej waluty.
Wydawało się, że po ubiegłotygodniowej decyzji amerykańskiej Rezerwy Federalnej o skupie obligacji o łącznej wartości 600 mld dolarów waluty krajów emerging markets – w tym złoty – zaczną się umacniać. I tak było, ale tylko przez jeden dzień. Złoty w ubiegły czwartek umocnił się do poziomu 3,89 zł za euro z 3,9340 zł. Po czym już w piątek jego kurs wrócił do około 3,92 zł za euro. I mniej więcej na tym poziomie utrzymywał się przez całą wczorajszą sesję.
– Wpływ decyzji Fed był wyraźny, choć krótkotrwały. A nie trwał długo, bo takiej właśnie decyzji spodziewał się rynek – mówi Marek Wołos z TMS Brokers.

Problemy peryferiów strefy

Złoty przestał się umacniać, bo skłonność do podejmowania ryzyka przez inwestorów jest wyraźnie mniejsza po ostatnich doniesieniach z Irlandii. Kraj ten ma poważne kłopoty fiskalne – co prawda rząd deklaruje przeprowadzenie programu oszczędnościowego na 6 mld euro w przyszłym roku, ale powodzenie tego przedsięwzięcia stoi pod znakiem zapytania. Zamieszanie wokół Zielonej Wyspy przypomniało rynkom o problemach tzw. peryferiów strefy euro. Efekt? Euro zaczęło tracić względem dolara, wczoraj po południu kosztowało 1,3913 dolara wobec 1,40 dolara rano.
Analitycy, z którymi rozmawialiśmy, są przekonani, że umocnienia złotego nic jednak nie zatrzyma, a osłabienie w ostatnich dniach to kilkudniowa korekta. Marek Rogalski z DM BOŚ uważa, że o notowaniach złotego w najbliższych dniach decydować będą m.in. informacje z krajowej gospodarki, np. o inflacji w październiku. GUS opublikuje je w najbliższy poniedziałek.
– Jeżeli inflacja rzeczywiście wzrosła do 2,9 proc., jak prognozuje to Ministerstwo Finansów, to gra pod podwyżkę stóp procentowych rozpocznie się na dobre. W tym tygodniu złoty może być więc słaby, ale w przyszłym znów możemy oglądać próby zejścia z kursem euro poniżej 3,90 zł – mówi Marek Rogalski. I dodaje, że gdyby zapadła decyzja o podwyżce, wówczas aprecjacja przyspieszy, a za euro będziemy pod koniec listopada płacić 3,84 – 3,85 zł.

Rynek wybrał kierunek

Marek Wołos z TMS uważa jednak, że rada na podwyżkę się nie zdecyduje. RPP już w październiku zwracała uwagę na niebezpieczeństwo związane z tzw. ilościowym luzowaniem polityki pieniężnej przez niektóre banki centralne oraz ryzykiem zbyt dużego umocnienia naszej waluty. To był m.in. jeden z argumentów za niepodnoszeniem stóp już teraz. – A złoty nadal będzie się umacniał. Kierunek, jaki obrał rynek po decyzji Fed, będzie kontynuowany – mówi Marek Wołos. I dodaje, że tempo tego umocnienia będzie takie jak do tej pory, czyli 5 – 6 groszy miesięczne wobec euro. Jeśli tak, to pod koniec roku za europejską walutę płacilibyśmy około 3,80 zł.