40 mln zł zamiast na prawdziwą utylizację odpadów idzie do kieszeni nieuczciwych firm.
Kineskopowe telewizory, których utylizacja jest droga, trafiają na dzikie wysypiska, a lodówki zamiast do specjalistycznego zakładu, który unieszkodliwi freon, lądują w skupie złomu. Tam nikt nie zwraca uwagi na to, że rozbierając sprzęt na kawałki, uwalnia trujące substancje. Recykling elektroodpadów w Polsce istnieje tylko na papierze.
Wedle szacunków Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową co najwyżej 60 proc. sprzętu z oficjalnych rejestrów jest rzeczywiście zbieranych i utylizowanych. Biorąc pod uwagę, że cały rynek utylizacji elektroodpadów jest wart 80 – 100 mln zł, to szara strefa i handlarze kwitami zarabiają 30 – 40 mln zł. I są niemal zupełnie bezkarni – Brakuje odpowiedniego systemu kontroli – mówi Wojciech Konecki z Polskiego Związku Producentów AGD.
– Biznes na tym robi kilka tysięcy graczy, od dużych organizacji odzysku po szemrane zakłady przetwarzania – mówi jeden z właścicieli takiego zakładu.

Na czym polega przekręt

Producenci komputerów czy AGD są zobowiązani rocznie zebrać określoną ilość elektrośmieci. Zlecają to jednej z ośmiu w Polsce organizacji odzysku. Te pełnią rolę pośredników i zlecają dalej zbieranie elektrośmieci. Robi to niemal 8,4 tys. przedsiębiorstw.
Na koniec producent telewizorów czy lodówek dostaje dokumentację, która jest dowodem, że zebrano i utylizowano w jego imieniu określoną ilość kilogramów elektrośmieci. Płaci od kilku do kilkudziesięciu groszy za kilogram złomu.
– Sęk w tym, że za takie pieniądze nie da się zebrać i unieszkodliwić kilograma elektrozłomu, realna cena przekracza złotówkę – mówi Mirosław Kostrzewa, prezes firmy Eko Harpoon zajmującej się zbieraniem i przetwarzaniem zużytego sprzętu elektrycznego.

Wszystkim się opłaca

Inspektorzy Ministerstwa Środowiska sprawdzają firmę i jej dokumenty od strony technicznej czy formalnej, skarbówka robi podobnie. Nikt nie wnika, czy dane przedsiębiorstwo jest w stanie zutylizować tyle sprzętu, ile deklaruje. A potem okazuje się, że niewielki zakład zamiast tysiąca przetwarza 100 tys. kilogramów elektrozłomu. – A do tego potrzebne są przecież olbrzymie hale, magazyny. Jest wiele przypadków, w których gołym okiem widać przekręt – mówi Konecki.
Sęk w tym, że taki dziurawy system wszystkim się opłaca: producentom, którzy wydają mniej, przedsiębiorcom, którzy żyją z handlu kwitami, i samym klientom, którzy kupując pralkę, telewizor czy lodówkę, płacą niższą cenę.

Planują zmiany na gorsze

W resorcie środowiska trwają konsultacje w sprawie rozporządzenia o minimalnych rocznych poziomach zbierania zużytego sprzętu elektrycznego, np. lodówek, pralek, telewizorów czy komputerów. Obowiązujące do tej pory przepisy obligują producentów do zebrania 24 proc. sprzętu, który rok wcześniej wprowadzili na rynek. Teraz ministerstwo zamierza ten pułap podnieść do 39 proc. Chodzi o to, by zbliżyć się do unijnych wymogów, które obligują nas do zbierania rocznie ponad 4 kg elektrośmieci na mieszkańca. Polsce do tego poziomu daleko – w zeszłym roku udało się zebrać 2,7 kg na mieszkańca.
„Samo zwiększenie poziomu zbierania nie poprawi efektywności systemu, a jedynie spowoduje dalszy rozwój szarej strefy” – pisze do ministra Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji reprezentująca m.in. producentów sprzętu komputerowego. Firmy handlujące sprzętem elektronicznym apelują do ministra o utrzymanie dotychczasowych limitów.