Chiny I USA próbują osłabić swoje waluty, by wzmocnić krajowych producentów. To może pogrążyć pozostałe kraje. G20 szuka wyjścia z patowej sytuacji, ale każdy gracz ma inną wizję uniknięcia bitwy o opłacalność eksportu i miejsca pracy.
Ministrowie finansów i szefowie banków centralnych G20, którzy jutro będą obradowali w południowo-koreańskim Gyeongju, szykują scenariusze uniknięcia wybuchu wojny walutowej.

Gra o wartość waluty

Jeszcze przed szczytem Japonia i Brazylia skarżyły się na sztuczne kreowanie wartości jena i reala przez graczy z zagranicy. Tokio przekonuje, że Pekin w ostatnim czasie zaczął skupować walutę japońską, by ją wzmocnić i tym samym sprawić, że eksport chiński będzie bardziej konkurencyjny. – Podobnie jak w latach 30. możemy doprowadzić do załamania międzynarodowej gospodarki – ostrzega prezes Banku Anglii Mervyn King. – Świat widzi, że nadchodzi wojna walutowa. W ramach G20 musi zrobić wszystko, aby jej zapobiec – przekonuje prezydent Brazylii Luiz Lula da Silva.
Tymczasem prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke zapowiedział już, że na posiedzeniu 2 listopada przeprowadzi kolejne poluzowanie polityki monetarnej. Czyli dalszego grania na osłabienie dolara. Chiny stosują tę samą taktykę dla podtrzymania szybkiego wzrostu. Gubernator banku centralnego ChRL Zhou Xiaochuan zapowiedział, że nie zgodzi się na znaczące umocnienie juana, bo to oznaczałoby bankructwo tysięcy słabszych chińskich przedsiębiorstw państwowych.
Z trzech pomysłów na uniknięcie wojny walutowej, które obecnie są na stole, jeden – amerykański – został już odrzucony. Jego założenia przedstawił wczoraj w wywiadzie dla „Wall Street Journal” amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner. Jego zdaniem główni gracze w światowej gospodarce muszą się zobowiązać do ograniczenia nadwyżki rachunku bieżącego do 4 proc. PKB (dziś chińska nadwyżka wynosi 6 proc. PKB). Narzędziami realizacji tego celu są wzmocnienie waluty lub zwiększenie popytu wewnętrznego (choćby poprzez obniżenie podatków).
Pomysł co prawda poparli Francuzi, którzy w 2011 roku przejmują przewodnictwo w G20. Ale wczoraj został on odrzucony przez Niemcy, Indie i Rosję – państwa o ogromnej nadwyżce rachunku bieżącego. Są mu też przeciwne Chiny.

Wzmocnić MFW

Kolejne rozwiązanie zakłada przyznanie MFW kompetencji w zakresie polityki kursowej największych państw świata. Fundusz miałby publikować w tej sprawie własne rekomendacje. Chiny i inne tzw. rynki wschodzące uzależniają jednak zgodę na takie rozwiązanie od reformy Funduszu, która da im więcej władzy. Ten pomysł jest o tyle iluzoryczny, że niewiele rządów na świecie słucha zaleceń MFW. Choćby przykład Węgier świadczy o tym, że nawet małe państwo może twardo grać z Funduszem.
Swój pomysł na odsunięcie widma wojny walutowej mają również Chiny i Rosja. Chcą zastąpić dolara nową międzynarodową walutą rezerwową. Taką rolę miałyby odegrać specjalne prawa ciągnienia (SDR), dziś wirtualna jednostka MFW. Ale szanse na spełnienie takiego scenariusza są żadne: Waszyngton nigdy się na to nie zgodzi.
Napoleon walczył też walutami
Do końca XVIII wieku o wojnach walutowych nie było mowy: handel zagraniczny był zbyt mały, aby z tego powodu rządy osłabiały swoje waluty. Na taki pomysł wpadł jednak Napoleon. Osłabiając walutę, cesarz Francuzów chciał ograniczyć ciężar długu, który narósł z powodu kosztów prowadzenia wojen. W pierwszej połowie XIX wieku wojna walutowa była częścią powszechnej doktryny merkantylizmu: teorii, że priorytetem dla każdego kraju powinno być gromadzenie bogactwa poprzez maksymalizowanie eksportu i ograniczanie importu. Dodatkowo rządy starały się ochronić własny przemysł za murem wysokich ceł. Wierzyły, że wymiana gospodarcza jest grą o sumie zerowej: jeśli dane państwo sprzeda za granicą więcej towarów, to inne kraje będą musiały tych towarów wyprodukować mniej. Dopiero narzucona przez Wielką Brytanię konkurencyjna teoria wolnego handlu położyła kres wojnom walutowym: wszystkie główne jednostki pieniężne zostały sztywno powiązane ze złotem, a cła zniesione lub przynajmniej ograniczone do minimum.