Za 4Fun.tv oraz jej twórcą Dariuszem Stokowskim długa droga. Gdy kilka lat temu ta niezależna młodzieżowa stacja muzyczna debiutowała, budziła niemal wyłącznie kontrowersje. Dziś jest wzorem biznesowego sukcesu
Stacja telewizyjna, której znakiem rozpoznawczym były bekające postaci z kreskówek, okazała się biznesowym sukcesem. Kanał muzyczny 4Fun.tv założony przez Dariusza Stokowskiego rzucił rękawicę gigantom z zagranicy i szykuje się do giełdowego debiutu.
W gmachu ambasady Korei Północnej przy ul. Bobrowieckiej w Warszawie od dawna nie ma już dyplomatów komunistycznego reżimu. W socrealistycznym budynku – z marmurami na ścianach i przywiezioną z Korei specjalnie na wizytę Kim Ir Sena mozaiką – mieści się dziś siedziba funduszu inwestycyjnego Nova Group i studio należącej do niego 4Fun.tv. Na jej potrzeby przerobiono salę kinową ambasady, z dawnej aranżacji pozostały jedynie fotele obite czerwonymi aksamitami. Zaś w dawnym gabinecie ambasadora, gdzie nadal świeci okazały kryształowy żyrandol, zasiada Dariusz Stokowski, szef funduszu i siła napędowa powiązanych ze spółką firm. Jest ich ponad 10 – począwszy od reklamy, telewizji przez branżę budowlaną i call centre, na produkcji energii ekologicznej skończywszy. Łączy je firmowy „start up man”, który niemal wszystkie zakładał – Stokowski. Dziś kieruje on ich losem razem z Rossem Newensem, swoim wspólnikiem.

11 milionów do wzięcia

– Wchodzimy na giełdę. Nie ma na co czekać! – mówi podekscytowany Stokowski. – Jaka giełda, człowieku, przecież my nie mamy o tym pojęcia. Ja co najwyżej kilka akcji kupiłem – gani go przyjaciel i partner w interesach Wojciech Bieńkowski. Ten się nie zniechęca. – Trochę poimprowizujemy i damy radę – odpowiada.
Od tej rozmowy minęły cztery lata. Wtedy chodziło o giełdowy debiut Arterii SA – spółki oferującej rozwiązania telemarketingowe. Dziś razem ze współpracownikami wprowadza na giełdę swoje kolejne dziecko – grupę 4Fun Media, w której skład wchodzą młodzieżowa stacja muzyczna 4Fun.tv i kanał Rebel.tv. Komisja Nadzoru Finansowego właśnie zatwierdziła prospekt emisyjny spółki.
Przy maksymalnej cenie akcji 4Fun Media zgarnie z rynku 11,2 mln zł. Na GPW spółka ma zadebiutować do końca roku, czyli sześć lat po starcie muzycznej stacji. Pieniądze uzyskane na parkiecie pójdą na inwestycje w program i nowe przedsięwzięcia telewizyjne. Stokowski pokłada w spółce duże nadzieje. – Udziały kanałów tematycznych rosną, a siła ogólnopolskich stacji maleje. Dlatego nasza spółka ma duże perspektywy – mówi. 4Fun Media od kilku lat przynosi zysk. A 4Fun.tv jest dziś trzecią po MTV i Vivie najpopularniejszą stacją muzyczną w Polsce.
Pomysł na pierwszą w Polsce telewizyjno-komórkowo-internetową hybrydę zrodził się w 2003 r. Pracownicy Comtiki – jednej z firm założonych przez Stokowskiego – robili dla operatora kablowego UPC projekt wewnętrznej telewizji. Gdy kablówka zrezygnowała, Stokowski i Newens wzięli sprawy w swoje ręce. W połowie lutego 2004 r. ich kanał ruszył.
– To była stacja antysystemowa, z ambicjami, wytyczała trendy. Niestety potem od wolności i ambicji ważniejszy stał się marketing. Inteligencję wyparła głupota – mówi z goryczą jeden z byłych pracowników kanału. Ale początki wspomina z uśmiechem. Ramówka obfitowała w muzykę spoza głównych nurtów oraz programy o grach komputerowych, sportach ekstremalnych i kreskówki. – „Olewamy system, który nas żywi” – to było hasło przewodnie programu. W jednym ze spotów promocyjnych Paweł Sito, pierwszy dyrektor programowy, w przebraniu skina rozwalał urządzenie, które „wybiera muzykę idealną dla każdego”. W 4Fun.tv, by usłyszeć swój ulubiony klip, wystarczyło wysłać SMS.
Kanał od początku wyróżniała właśnie interaktywność. To tu po raz pierwszy wykorzystano na większą skalę SMS-y czy czaty na żywo. Stacja otrzymała nawet nagrodę New Channel of the Year – przyznawaną na dorocznym konkursie Hot Bird TV Awards w Wenecji – za pomysł na konwergencję mediów. Miała zarabiać na wspólnych kampaniach promocyjnych prowadzonych z innymi firmami, sponsoringu i product placement, np. startującej wtedy sieci komórkowej Heyah. Zdobywała zarówno widzów, jak i zagorzałych wrogów...



„Mały miś, co chleje browar nie od dziś”

Andrzej Strzelba – czyli kreskówkowe alter ego Mariusza Szczygła prowadzącego kiedyś „Na każdy temat” – wita swoją publiczność głośnym beknięciem i zaczyna opowiadać dowcip, by, jak twierdzi, podnieść „obglądalność 4Fun.tv i tym samym zniżyć obglądalność stacji konkurencyjnych”. – Dlaczego Niemki nie startują w programie Miss Polonia? – pyta. Odpowiada mu gromki śmiech widowni. Pointy brak. Żart o Niemce nie jest przypadkowy. Gościem tego odcinka animowanego talk-show „Pod gradobiciem pytań” jest Adolf Hitler. – Jakie masz pan hobby? – pyta Strzelba. – Turystyka, głównie obozowanie, bo jak wiadomo, niemiecka turystyka koncentruje się na obozowaniu. Nawet taką książkę o kempingowaniu napisałem, nazywa się „Mein Kampf”, ale się nie sprzedała za dobrze... – mówi gość.
Kreskówka sprzedała się świetnie, a cały cykl obrazobórczych, koślawych, absurdalnych, często zwyczajnie głupkowatych i prostackich „Kartonów” – czyli kilkuminutowych animacji, które powstawały w najprostszym programie graficznym – stał się znakiem rozpoznawczym stacji 4Fun.tv i punktem zapalnym w wojnie z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji.
Najpierw rada miała pretensje do animacji „Miś Puszupek”. A to dlatego, że główny bohater kreskówki nie rozstaje się z puszką piwa i wygłasza sentencje w rodzaju „jestem sobie mały miś, chleję browar nie od dziś”. Radzie nie podobało się, że kreskówkę emitowano przed godziną 20. Potem posypały się skargi na puszczane w ciągu dnia spoty promujące stronę telegazety 4Fun.tv, która pomagała w nawiązywaniu kontaktów erotycznych, oraz teledysk „Ressurection” heavymetalowej grupy Chimaira, w którym partyjka rozbieranego pokera przeplatała się z brutalną walką na pięści. Ten oraz kilka innych klipów puszczane były ze znaczkiem pozwalającym 12-latkom na ich oglądanie. Zdaniem rady próg wieku należało podnieść do 18 lat. Podobnie jak w przypadku kreskówek „Pan Biegunka” i „Generał Italia”. Rada uznała, że 4Fun.tv demoralizuje najmłodszych i wszczęła procedurę odebrania stacji koncesji. – Mieliśmy dwa wyjścia: załagodzić sprawę albo iść z radą na wojnę. To drugie bardzo mnie kusiło, wystarczyło przenieść serwery i koncesję do Czech i tam nadawać wszystko, co chcemy. Ale to były mroczne czasy w polskiej polityce. Stwierdziłem, że nie warto kopać się z koniem – mówi Stokowski. Ustąpił.
Program złagodniał. – Stacja dziś wyróżnia się tylko tym, że zamiast reality-show dla nastolatek puszcza więcej teledysków. Tu może tkwić potencjał, choć szkoda, że szefostwu zabrakło polotu, by utrzymać poziom – mówi dziennikarz i didżej związany m.in. z Radiem ZET Marcin Sońta.

Surfer z ADHD

Stokowski twierdzi, że ignorancja w biznesie często się opłaca, bo pozwala podjąć ryzyko. Zaraz jednak dodaje, że nie jest kamikadze, który na przekór innym wprowadza w życie, każdy – nawet najbardziej zwariowany – pomysł. Inna sprawa, że pomysłów mu nie brakuje. Podobnie jak energii, pasji i intuicji. – To on jest kołem zamachowym wszystkich innowacyjnych przedsięwzięć spółki – przyznaje Tymon Betlej, doradca zarządu Arterii.
Jego współpracownicy żartują, że „Don Dario” cierpi na ADHD: trudno mu usiedzieć na miejscu i szybko się nudzi. Wielu z utęsknieniem czeka na jego wyjazdy na kitesurfing, atmosfera ponoć się wtedy rozluźnia. – To nie jest potulny szef, który chodzi po korytarzach i klepie po głowie. Ma trudny charakter i jest bardzo wymagający – mówi Bieńkowski, który Stokowskiego poznał na studiach, dziś jest ojcem chrzestnym jednego z trójki jego dzieci.
Razem mieszkali w akademiku Sabinka, działali w samorządzie studenckim i rozkręcali pierwsze biznesy. Zorganizowali np. studenckiego sylwestra w górach dla tysiąca osób. Pieniądze szybko się rozeszły, ale obaj połknęli haczyk. Stokowski od początku kariery trzymał się z dala od korporacji – pracował na własny rachunek, najpierw w branży eventowej, potem w reklamie. W 1997 r. założył agencję reklamową Polymus, gdzie wytrzymał niemal... pięć lat. Potem w żadnej ze stworzonych firm nie zagrzał długo miejsca.
Bieżące zarządzanie go nie interesuje. Szuka wyzwań – zajął się nawet produkcją repliki kultowego samochodu AC Cobra. Z fabryki w Siedlcach wyjechały już cztery egzemplarze tego auta. Każdy warty ok. 100 tys. euro. Jeden z nich znalazł kupca, kolejny jest testowany w Wielkiej Brytanii. Stokowski ma też w garażu motocykl, ale mówi, że jednoślady przestały go kręcić. Teraz woli deskę z latawcem.