Felieton Marcina Piaseckiego („DGP”, 11.08) o zablokowanej przez związki prywatyzacji PKS Gostynin wywołał falę polemik dużo większą niż sam Gostynin.

Dobro pracowników jest dla nas ważne

Mikołaj Budzanowski
wiceminister Skarbu Państwa

Gdyby MSP było bardziej twarde i przeforsowało prywatyzację PKS Gostynin, nie byłoby pata związanego z przekształceniem własnościowym tej spółki- tak brzmi główna teza artykułu. Tymczasem ministerstwo zrobiło wszystko, aby stworzyć klimat do konstruktywnego dialogu pomiędzy związkami zawodowymi, a potencjalnym nabywcą spółki. Niestety niezrozumienie przez związkowców ich kluczowej roli w negocjacjach, spowodowało, że inwestor postanowił się wycofać.
Kiedy kilka miesięcy temu w MSP powstała koncepcja prywatyzacji siedmiu mazowieckich PKS-ów, naszym priorytetem, było założenie, że będzie to przemyślany i odpowiedzialny proces. Wszak, nasze decyzje miały mieć wpływ na przyszłość łącznie ponad 2000 pracowników siedmiu spółek.

Na wieść o planach MSP związki zawodowe w PKS Gostynin przystąpiły do strajku głodowego. Załoga nie chciała słyszeć o prywatyzacji przedsiębiorstwa. Przyznam się, że nie byliśmy zaskoczeni taką reakcją. W końcu sprzeciw i obawa przed niepewną przyszłością jest naturalnym odruchem. Postanowiliśmy zatem nakłonić związkowców do dialogu. W drodze rozmów udało nam się wypracować konstruktywne porozumienie. Strajk został zakończony, a przedstawiciele załogi zapewnili, że siądą do negocjacji z przyszłym inwestorem. Zgodnie z porozumieniem z maja, w razie niepowodzenia rozmów- PKS miał być skomunalizowany.

Jak już wiadomo nie doszło do konsensusu. Wbrew stwierdzeniom autora artykułu, za to niepowodzenie nie odpowiada MSP. Postulaty pracowników nawet tak niewielkiego przedsiębiorstwa jak to w Gostyninie, nigdy nie były dla resortu problemem marginalnym. Dlatego zamiast stawiać sprawę na ostrzu noża, postanowiliśmy w drodze dialogu doprowadzić do końca protestu. A następnie zaproponowaliśmy spółce takiego inwestora, o którym wiedzieliśmy, że odpowiednio zabezpieczy socjalnie przyszłość pracowników i ich rodzin – mimo, że nie na nas spoczywała ta odpowiedzialność. Przy sprzedaży majątku skarbu państwa obowiązują wytyczne unijne, które jako jedyne kryterium prywatyzacji uznają tylko cenę.

Z tego wynika, że wynegocjowanie pozostałych, w tym też socjalnych warunków umowy leżało w gestii związków zawodowych. Niestety mimo dobrej woli MSP oraz zarządu PKS Gostynin nie doszło do porozumienia i potencjalny inwestor musiał się wycofać z oferty kupna.

Reasumując ministerstwo zaproponowało pozytywne rozwiązanie kwestii własnościowych gostynińskiej spółki. Pracownicy nie zostali postawieni przed faktem dokonanym- dostali za to ofertę korzystnego pakietu socjalnego. Pozostałe 6 PKS-ów przystało na taką propozycję i dzięki temu dostały zobowiązanie, że nowy właściciel przeznaczy kwotę w wysokości ponad 65 mln złotych, na modernizację taboru i dostosowanie floty do unijnych standardów ekologicznych. A prywatyzacja zapewniła im bezpieczeństwo działalności, gwarancję zatrudnienia dla pracowników na 5 lat oraz możliwość rozwoju na coraz bardziej konkurencyjnym rynku usług transportowych. Niestety w Gostyninie przedstawiciele związków zawodowych nie poparły inicjatywy MSP.

Dlatego myślę, że problemem do dyskusji w artykule nie powinna być rzekoma uległość ministerstwa i strach przed roszczeniami pracowników w procesie przekształceń własnościowych. MSP ma doświadczenie w wielu podobnych prywatyzacjach i wie jak przeprowadzić je w sposób rzetelny i przemyślany. Warto zastanowić się natomiast nad tym, dlaczego związki zawodowe, które z założenia powinny chronić prawa socjalne swych członków, utrudniają proces racjonalnej prywatyzacji. Wszakże zarówno MSP jak i związki zawodowe mają ten sam cel- dobro pracowników. Odnoszę wrażenie, że w przypadku PKS Gostynin nie graliśmy do tej samej bramki. Gostynin to przykład, braku odpowiedzialności zbiorowej ze strony szefów lokalnych struktur związkowych, a nie uległości Ministerstwa Skarbu Państwa. Oby był ostatni...



Dialog społeczny wymaga kompromisu

Grzegorz Iwanicki
Region Mazowsze NSZZ „Solidarność”

Szanowny Panie Redaktorze,
Z przykrością, po raz kolejny przeczytałem w Dzienniku artykuł, w sposób nierzetelny opisujący rolę związków zawodowych w życiu społecznym i gospodarczym Polski.
W artykule "Związki mnożą roszczenia", na podstawie jednego przypadku nieudanej prywatyzacji wysnuwa Pan wnioski, które w sposób zasadniczy odbiegają od rzeczywistości a w rezultacie deprecjonują rolę związków zawodowych i negują, obowiązujący w innych krajach UE model dialogu społecznego. Wzorem tego dialogu są Niemcy. Do takich wzorów powinniśmy dążyć a nie do rozwiązań opartych na zasadzie kto kogo złamie. Dialog nie polega na tym aby jedna strona stwierdzała, że ma być tak i już ale na tym aby wypracować kompromis.

Postawione przez Pana tezy w ww. artykule należą właśnie do tych z którymi trudno polemizować. Ale może jednak warto. Otóż jeśli chodzi o prywatyzację mazowieckich PKS-ów to NSZZ "Solidarność" Region Mazowsze zabiegał o komunalizację m.in. poprzez wielokrotne spotkania z władzami Sejmiku Województwa Mazowieckiego. Niestety nasze argumenty w postaci zapewnienia ciągłości i trwałości przewozów pasażerskich bez względu na ich zyskowność, stabilizacji cen biletów, tworzenia zintegrowanego systemu komunikacyjnego województwa (wzorem państw UE) nie spotkały się ze zrozumieniem władz samorządowych. Nastąpił proces prywatyzacji w którym związki zawodowe wzięły na siebie odpowiedzialność zabezpieczenia interesów pracowników w tym procesie. Po długich, trudnych negocjacjach w siedzibie Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność" podpisany został pakiet socjalny gwarantujący pracownikom co najmniej pięcioletnie zatrudnienie, oczywiście pod warunkiem prawidłowego wykonywania swoich obowiązków. Obie strony tj. zarząd firmy Mobilis oraz związki zawodowe uznały ten trudny kompromis za sukces. Dzięki temu możemy oczekiwać, że firma Mobilis ma poważne zamiary co do swojej roli w rynku przewozów w Polsce, że powodem przejęcia PKS-ów nie są jedynie atrakcyjne tereny w centrach miast. Dzięki temu pakietowi kolejne rzesze zdolnych do pracy osób nie zasilą szeregi bezrobotnych z czego Pan Redaktor powinien się cieszyć gdyż z płaconych m.in. przez Pana podatków nie trzeba będzie płacić tym ludziom zasiłków dla bezrobotnych.

PKS Gostynin wybrał inną drogę i jest to wyłącznie decyzja osób tam pracujących. O tym, że jest to decyzja ryzykowna informowaliśmy załogę tej firmy. Wnioski, jakie na tym jednostkowym przykładzie wysnuwa Pan Redaktor są co najmniej zaskakujące. Pisze Pan, iż jednostkowy przykład Gostynina sygnalizuje jakiś wielki problem żądań załóg wytupywanych czy wykrzykiwanych jak Pan to nazwał. Pyta Pan dlaczego w Polsce działają nierentowne kopalnie wiedząc z pewnością, że jest to nasz ciągle strategiczny surowiec i taka polityka jest podyktowana bezpieczeństwem Polski.

Zgadzam się z Panem co do braku złudzeń iż pracownicy ze sprzedawanych firm z pokorą przyjmą czekający ich los co najczęściej oznacza wyrzucenie z pracy w ramach tzw. restrukturyzacji.

Pisze Pan, że żądania związków są z reguły absurdalne i działają na szkodę spółki. Ciekawe skąd Pan to wie, może jakieś konkretne przykłady bo my mamy inne, choćby podany wcześniej przykład PKS-ów mazowieckich. W zdecydowanej większości racjonalna postawa związkowców w negocjacjach prowadzi do podpisania pakietów socjalnych co jest jednym z ważnych elementów udanej prywatyzacji.

Skąd Pan wie o kilkunastoletnich gwarancjach zatrudnienia, również prosiłbym o przykłady.

Pisze Pan, że jednymi z mylących inwektyw w ostatnich latach były określenia typu pospieszna czy nieprzemyślana prywatyzacja. Po pierwsze w obecnych czasach gdy język polityczny odbiega daleko od jakichkolwiek norm, nazywanie tych określeń inwektywami jest chyba nieporozumieniem. Po drugie sam Pan pisze, że to bardzo dobrze,że rząd chce teraz prywatyzować dużo, szybko i sprawnie a nawet według Pana mógłby zaoferować więcej prywatnym inwestorom. Nie wiem dlaczego to dobrze, że akurat teraz w bardzo złej sytuacji rynkowej rząd chce prywatyzować dużo i szybko przecież taka polityka a tym bardziej pisanie o niej to obniżanie potencjalnej ceny. I kto tu działa na niekorzyść spółek a może nawet budżetu państwa ? Zwiększona podaż wpływa na niższą, to oczywiste !

Poza tym pisze Pan o prywatnych inwestorach a przecież w wielu przypadkach inwestor prywatny nie jest. Bardzo często nabywcą polskiej spółki nie jest prywatny inwestor lecz państwowy zagraniczny, tak było w przypadku sprzedaży TP SA, warszawskiego STOEN-u, duże zakupy robi u nas również szwedzki Vattenfal. Największy potencjał w krajach Europy Zachodniej mają firmy z dominującym udziałem państwa. Państwa te chronią swoje firmy przed przejęciem tak jak jest to w Niemczech (specjalna ustawa dla firm energetycznych, telekomunikacyjnych i banków)) jednocześnie stosują ekspansję na inne rynki w tym polski poprzez zakup firm w tych krajach. Czyżby nasza wiedza ekonomiczna i gospodarcza była większa od niemieckiej, francuskiej czy włoskiej ? Niestety nie bardzo w to wierzę, raczej będzie tak, że Polak znowu mądry po szkodzie.

Na koniec wyraża Pan ciekawość jak poradzi sobie rząd z populistycznymi żądaniami, które po prostu muszą sie pojawić. Widząc, że jest Pan całym sercem za działaniami rządu w kierunku dokończenia sprzedaży polskich firm myślę, że powinien Pan doradzać ministrom rządu aby umiejętnie i bez uprzedzeń prowadzili i wspierali dialog społeczny. Mamy dobre przykłady zawierania porozumień w naprawdę trudnych sytuacjach. Celem prywatyzacji powinno być dobro firmy, pracowników przy jednoczesnym zabezpieczeniu interesów państwa.

Podsumowując cały Pana artykuł chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kilka aspektów prywatyzacji w Polsce. Na wstępie rodzi się pytanie w jakiej perspektywie czasowej zwolennicy przyspieszenia prywatyzacji widzą korzyści Polski ? Jeśli w rocznej czy dwuletniej to można się zgodzić ale jakie źródła zasilą polski budżet po sprzedaży wszystkich firm gdy nie będzie również przychodów z dywidend ? Pozostaną tylko nasze podatki ? Nieciekawa perspektywa.

Prywatyzacja w wielu dziedzinach jest z pewnością korzystna, wyzwala nowe możliwości ale trudno o uzasadnienie dla zapowiadanej sprzedaży takich wzorowo zarządzanych, wypracowujących dla właściciela zyski polskich firm jak Lotos, PKO BP, jak Giełda Papierów Wartościowych czy warszawski SPEC, są to firmy nowoczesne o ogromnym potencjale, potwierdzają to liczni fachowcy.

W sumie artykuł jest ciekawy ale moim zdaniem bardzo jednostronny. Sam temat jest bardzo ciekawy ale może warto byłoby przedstawić różne punkty widzenia tych problemów. Wtedy czytelnik mógłby wyrobić sobie jakiś pogląd. Tak napisany może budzić tylko emocje w postaci całkowitej negacji lub całkowitej akceptacji. A gdzie miejsce na dyskusję i ewentualny kompromis?



Sposób myślenia związkowców

Herbert Wirth
prezes zarządu KGHM

Związkowcy z KGHM od dawna z alergią reagują na wszelkie projekty związane w wydobyciem miedzi poza granicami naszego kraju. To bardzo nieracjonalne podejście, gdyż tylko w ten sposób będziemy mogli zwiększyć produkcję czerwonego metalu, co dla naszej firmy jest koniecznością, jeśli chcemy pozostać liczącym się graczem na arenie międzynarodowej. Krytykowali oni naszą niedawną inwestycję w Kanadzie, dzięki której w Kolumbii Brytyjskiej będziemy pozyskiwać 50 tys. ton miedzi i 3 tony złota rocznie. Słyszymy gniewne pomruki związkowych liderów i porównania tego projektu z inwestycją w Kongo sprzed lat, która była prowadzona w kraju niestabilnym politycznie i gospodarczo. Zarówno w przypadku Kanady, takiego ryzyka nie będzie. To jedna z najbogatszych i najstabilniejszych gospodarek na świecie, czego działacze zdają się nie przyjmować do wiadomości. Przypomnę tylko, że poszukiwanie złóż miedzi nie tylko w naszym regionie, ale i za granicą jest zostało wpisane w strategię rozwoju spółki na lata 2009-2018, która została zaakceptowana przez Radę Nadzorczą KGHM w lutym 2009, więc tym bardziej torpedowanie tego projektu przez niektórych związkowych członków Rady jest przejawem niechęci dla rozwoju naszej spółki.

Jednak brną oni coraz dalej. Otóż ostatnio Józef Czyczerski, członek Rady Nadzorczej KGHM i jednocześnie szef miedziowej „Solidarności”, zarzucił mi na łamach wydawanego przez ten związek dwutygodnika Pryzmat „celowe przestępcze działanie na szkodę Spółki, poprzez wyprowadzanie pieniędzy z KGHM do prywatnych firm, które nigdy się nie zwrócą i nie przyniosą korzyści”. Poinformował jednocześnie o złożeniu zawiadomienia do prokuratury „o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Herberta W., prezesa KGHM Polska Miedź SA”. Chociaż Pryzmat, jako pismo branżowe nie jest szerzej znane, to warto się pochylić nad tą sprawą w ogólnopolskiej gazecie, bo dobrze ona pokazuje, w jaki sposób związkowi liderzy chcą sparaliżować działalność jednej z największych polskich firm.

Te niebywałe wręcz zarzuty stawiane przez pana Czyczerskiego i związkowców z „Solidarności” dotyczą prowadzonego przez KGHM rozpoznania geologicznego złóż rudy miedzi w Saksonii. Już na samym wstępie można by zrezygnować z polemizowaniem z tym tekstem, gdyż autorzy nie mają pojęcia o czym piszą – trzy razy w tym tekście jako miejsce prac badawczych przywoływany jest land Dolna Saksonia, który graniczy z Holandią. W rzeczywistości nasza spółka-córka KGHM HMS Bergbau zajmuje się badaniem złóż w kraju związkowym Saksonia, tuż przy granicy z Polską, w rejonie Weißwasser. Zresztą, pal sześć braki w znajomości geografii podwładnych pana Czyczerskiego i ich merytoryczną klapę. Problem polega na tym, że związkowy lider po raz kolejny chce zablokować rozwojowe plany kierowanej przeze mnie spółki i na dodatek posługuje się przy tym zwykłymi oszczerstwami i nieprawdziwymi informacjami. Nie jest prawdą bowiem, że budowa w Niemczech kopalni i uruchomienie produkcji miedzi przerasta możliwości finansowe naszej firmy. Biorąc pod uwagę prawie 50-letnie doświadczenie KGHM, to jest ona do takich inwestycji przygotowana i finansowo i technologicznie, co akurat członka Rady Nadzorczej dziwić nie powinno.

Najbardziej jednak absurdalnie brzmią zarzuty o wyprowadzanie ze spółki „pieniędzy, które nigdy się nie zwrócą”. To dobrze oddaje sposób myślenia związkowców z dwóch głównych zresztą central: najlepiej nic nie robić, nie inwestować, nie poszukiwać nowych złóż, a wszystkim dać podwyżki niezależnie od jakości i ilości ich pracy, gwarantując im przy okazji 10- albo 20-letnie zatrudnienie. Na taką filozofię zarządzania nigdy mojej zgody nie będzie. Wydaje się, że poza horyzontem poznawczym niektórych osób jest to, że w przypadku pozytywnych wyników prac rozpoznawczych wzrośnie wartość naszej niemieckiej spółki i zawsze będziemy mieli możliwość sprzedaży projektu z zyskiem lub uruchomienia eksploatacji złoża miedzi tuż przy polskiej granicy i blisko naszego okręgu miedziowego, gdzie prowadzimy naszą podstawową działalność. Lider Czyczerski nie wie także o czym mówi, przekonując czytelników swojego pisma, że nasza partnerska spółka HMS Bergbau „wyciągnie rękę po 25 proc. ewentualnego zysku”. Opcja „back-in right”, zgodna z prawem umów w obrocie gospodarczym, zastosowana także w przypadku tej umowy, dobrze zabezpiecza interesy KGHM. W związku z brakiem zrozumienia tychże zapisów przez pana Czyczerskiego wyjaśniam, że HMS Bergbau posiada obecnie 25,1 proc. akcji spółki i będzie mieć prawo do ewentualnych zysków w przyszłości tylko i wyłącznie w przypadku poniesienia 25 proc. kosztów inwestycyjnych.