Dow Jones, S&P500, Nasdaq – wszystkie amerykańskie indeksy leciały wczoraj w dół. Spadły też giełdy w Europie: warszawski WIG20 o 2,25 proc., londyński FTSE100 – o 1,5 proc., a niemiecki DAX – o 1,3 proc.

To jeszcze nie recesja, ale strach zrobił swoje. Fatalne wyniki sprzedaży nieruchomości w USA, a wcześniej czołówki europejskich gazet zwiastujące ponowne spowolnienie rzuciły światowe giełdy na kolana. WIG20 poleciał 2,25 w dół mimo stosunkowo dobrych danych GUS. Ale i te zależeć będą w przyszłości od nastrojów w Ameryce i Europie Zachodniej.

Na amerykańskim rynku nieruchomości tak źle nie było od 15 lat – liczba sprzedanych domów spadła w lipcu prawie o jedną trzecią. Ekonomiści spodziewali się spadku, ale nie aż w takiej skali. Mieli nadzieję, że właścicieli znajdzie około 4,6 mln domów. Tymczasem było to tylko 3,8 mln.

Dla inwestorów to był sygnał: czas sprzedać akcje. Amerykański Dow Jones zaczął sesję na minusie, po trzech godzinach handlu tracił około 1 proc. Inwestorzy uciekają z rynku akcji, bo dane o rynku nieruchomości w USA to niejedyny dowód na to, że druga fala spowolnienia jest coraz bardziej prawdopodobna. I to nie tylko w Stanach, lecz także w Europie. Świadczą o tym chociażby opublikowane w poniedziałek informacje o indeksie PMI w strefie euro, który wyraźnie zasygnalizował pogorszenie koniunktury w przemyśle na Starym Kontynencie.

Na tym tle dane z polskiej gospodarki nie są złe. Opublikowane wczoraj informacje o sprzedaży detalicznej w lipcu pokazały, że Polacy poczuli się nieco pewniej i chętniej kupują tzw. dobra trwałego użytku. Sprzedaż mebli i elektroniki wzrosła aż o 27, 2 proc. – to największy wzrost od kwietnia 2008 roku.

O ile dane za lipiec są dobre, o tyle perspektywy już nie najlepsze. Świadczą o tym chociażby badania koniunktury konsumenckiej, które wskazują na wyraźne pogorszenie nastrojów już w sierpniu.

Zza Atlantyku napływają kolejne dane potwierdzające najgorsze przewidywania ekonomistów: amerykańska gospodarka osuwa się w kierunku drugiej fali recesji.
Sprzedaż używanych domów w USA zmniejszyła się w lipcu aż o 27 proc. – do najbardziej dramatycznego poziomu od 15 lat. To ponad dwukrotnie wyższy spadek, niż jeszcze kilka dni temu przewidywała większość ekspertów. Dane mają fundamentalne znaczenie, bo rynek nieruchomości tradycyjnie stanowi koło zamachowe amerykańskiej gospodarki. A używane domy to aż 90 proc. całego sektora mieszkaniowego USA.



Same złe wieści

Nic dziwnego, że na załamanie na rynku nieruchomości nerwowo zareagowały giełdy. Spadały wczoraj indeks S&P 500, Dow Jones i Nasdaq. Ten pierwszy jest już o 12 proc. niżej niż w kwietniu tego roku, kiedy wydawało się, że amerykańska gospodarka wychodzi na prostą. Wczoraj wobec euro i jena tracił też amerykański dolar.
Dane te są kolejnym sygnałem, że w największej gospodarce świata nie dzieje się dobrze. Na początku tygodnia gruchnęła wieść, że spada produkcja przemysłowa, a bezrobocie sięgnęło 9,5 proc. (14,6 mln osób). Z kolei w nadchodzący piątek Biały Dom ma ogłosić, że w drugim kwartale amerykańska gospodarka będzie się rozwijać w tempie 1,2 proc. – czyli o 1 proc. wolniej, niż pierwotnie zakładano. Czy to nawrót recesji, którą już kilka miesięcy temu zapowiadał w rozmowie z „DGP” amerykański noblista Joseph Stiglitz? – Sytuacja wydaje się coraz trudniejsza. Dane ekonomiczne są niepokojące, a administracja Baracka Obamy nie potrafi przekonać rynków, że panuje nad sytuacją – mówi nam Desmond Lachman, ekonomista z American Enterprise Institute.
To nie koniec złych wieści dla Białego Domu. Najważniejsze zrzeszenia biznesowe w USA ogłosiły właśnie, że rozpoczynają kolejną kampanię wymierzoną w politykę gospodarczą Obamy. Jesienią wygasają bowiem – uchwalone jeszcze w czasach prezydenta George’a Busha przez republikańską większość – obniżki podatków dla najlepiej zarabiających Amerykanów.
W Waszyngtonie dla nikogo nie jest tajemnicą, że dysponujący błogosławieństwem Białego Domu Demokraci najchętniej widzieliby przywrócenie poprzednich stawek i podreperowanie w ten sposób sytuacji w napiętym do granic możliwości budżecie federalnym. Jeśli Kongres nie przedłuży obniżek stawki dla najlepiej zarabiających (chodzi o osoby mogące pochwalić się rocznym dochodem powyżej 200 tys. dol. i gospodarstw domowych wyciągających więcej niż 250 dol.), wzrosną one z 33 i 35 proc. do 36 i 39,5 proc. Według szacunków te zmiany dotknęłyby 2 – 3 proc. amerykańskich podatników. – Problem polega na tym, że właśnie te kilka procent w największym stopniu przyczynia się do tworzenia miejsc pracy – przekonuje duża część elit biznesowych i opozycyjnych Republikanów.

Test wyborczy

W tej sytuacji Barackowi Obamie – który był już krytykowany przez wielki biznes za przeforsowanie kontrowersyjnej ustawy nakładającej wiele ograniczeń na banki i instytucje finansowe z Wall Street – pozostało już tylko odwołanie się do poparcia zwykłych Amerykanów. Na razie może na nie liczyć – według najnowszego sondażu CNN jego podatkowe plany popiera 51 proc. mieszkańców USA, a odrzuca je tylko 31 proc. ankietowanych.
Prawdziwym testem poparcia dla polityki Obamy będą jednak dopiero listopadowe wybory do Kongresu, w których Republikanie liczą na odbicie z rąk Demokratów przynajmniej jednej z izb. Republikanie już szykują się do ostrego uderzenia. Wczoraj przywódca republikańskiej mniejszości w Izbie Reprezentantów John Boehner zaapelował do prezydenta o zwolnienie całego sztabu odpowiedzialnego za gospodarczą politykę Białego Domu, z sekretarzem skarbu Timothym Geithnerem i doradcą ds. ekonomicznych Larrym Summersem na czele. – Każdym swoim posunięciem dowodzą, że brak im wyczucia w kwestii tego, co pomaga tworzyć miejsca pracy i może postawić gospodarkę tego kraju na nogi – mówił Boehner.