Polacy poczuli się pewniej i w lipcu ruszyli na zakupy mebli i sprzętu elektronicznego. Ale gdy skończą się prace sezonowe i pieniądze z zasiłków powodziowych, przyjdzie nam znów zacisnąć pasa.
Sprzedaż detaliczna w lipcu wzrosła o 3,9 proc. w skali roku. Co prawda, to gorszy wynik, niż spodziewali się ekonomiści, którzy po czerwcowych 6 proc. liczyli na ponad 4 proc., ale i tak mówią, że jest dobrze.

Jak w okresie prosperity

Przede wszystkim dlatego, że Polacy chętnie kupują meble oraz sprzęt RTV i AGD. Sprzedaż w tej kategorii wzrosła w lipcu o 27,2 proc. w porównaniu z lipcem 2009. To najwyższy wzrost od kilkudziesięciu miesięcy. Porównywalną dynamikę mieliśmy w pierwszej połowie 2008 roku, czyli w okresie szybkiego wzrostu gospodarczego.
Dla ekonomistów właśnie te dane są ważne, bo wskazują na coraz większą skłonność do kupowania tzw. dóbr trwałego użytku. To towary, które znajdują zbyt, gdy sytuacja finansowa konsumentów jest dobra, a pozycja na rynku pracy stabilna. Dla części ekonomistów to dowód na to, że Polacy poczuli się pewniej: nie boją się zwolnień tak jak jeszcze rok temu, a ich zarobki stopniowo rosną.

Jest praca

Rzeczywiście, dane GUS wskazują na poprawę sytuacji na rynku pracy. Stopa bezrobocia w lipcu spadła z 11,6 proc. do 11,4 proc. To przede wszystkim zasługa prac sezonowych – w rolnictwie, budownictwie i usługach związanych z turystyką powstało ponad pół miliona miejsc pracy, czyli prawie dwa razy więcej niż rok temu.
Z wstępnych szacunków Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej wynika np., że w gastronomii, handlu i hotelarstwie pracę znalazło grubo ponad 150 tys. osób. Drugie tyle wchłonęło budownictwo, które tylko w lipcu rozpoczęło o 26,6 proc. więcej nowych inwestycji niż przed rokiem. Większe zapotrzebowanie na pracowników było w ostatnim kwartale również w rolnictwie, branży przetwórczej, logistycznej, finansowej, a także w handlu i usługach.
Wzrost popytu na pracowników widać w powiatowych i wojewódzkich urzędach pracy, w portalach internetowych i w agencjach pracy tymczasowej. Związek Agencji Pracy Tymczasowej, który zrzesza 18 największych pośredników na rynku, zanotował od kwietnia do lipca ok. 40 – 50-proc. wzrost liczby ofert. – Wielu pracodawców sygnalizuje nam nawet chęć przedłużenia umów z pracownikami sezonowymi już po wakacjach – mówi Agnieszka Ziemińska z ZAPT. – Dotyczy to zwłaszcza przedsiębiorstw z branży finansowej, handlowo-usługowej i firm produkcyjnych.

Miliony na odbudowę

Lepsze perspektywy na rynku pracy to niejedyny powód zwiększonych zakupów. Inna teoria lipcowego wzrostu sprzedaży mebli i elektroniki tłumaczy zakupowy boom odtwarzaniem stanu posiadania przez poszkodowanych w kilku tegorocznych powodziach.
Powodzianie dostali z budżetu w sumie około 244 mln zł zasiłków, kolejne 370 mln zł zostało przeznaczone na odbudowę i remonty ich domów. Do tego należy doliczyć wypłaty odszkodowań od firm ubezpieczeniowych. Do połowy sierpnia wypłacono łącznie 489,5 mln zł.
– Wydatki na odbudowę poprawiły wynik sprzedaży. To może jeszcze potrwać kilka miesięcy – mówi Grzegorz Ogonek, ekonomista ING BSK.

Kryzys się czai

Gdyby rzeczywiście odbudowa po powodzi zwiększyła sprzedaż dóbr trwałego użytku, to ożywienie w konsumpcji nie musi być wcale trwałe. Tym bardziej że niepokojąco słabo wypadły sierpniowe badania koniunktury konsumenckiej ogłoszone wczoraj przez GUS. Spadła większość indeksów – w tym główny wskaźnik ufności konsumenckiej. W sierpniu wyniósł on minus 16 pkt, podczas gdy miesiąc wcześniej było to minus 11,5 pkt. Wskaźnik wyprzedzający koniunktury także spadł do minus 22,6 pkt z minus 16,3 pkt.
– Gospodarka nie jest w takiej kondycji jak w roku 2006 czy w 2007, to jasne – mówi Adam Czerniak. I dodaje, że na rynku nadal panuje duża niepewność związana choćby z tym, co będzie się działo w strefie euro. Ostatnie dane o PMI w strefie euro wskazują na ryzyko zmniejszenia aktywności gospodarczej. Nie najlepsze są też informacje z USA – choćby wczorajsza o sprzedaży domów.
Złe wiadomości ze świata mogą pogorszyć nastroje w naszych gospodarstwach domowych. Tym bardziej że wraz z hamowaniem lokomotyw globalnego wzrostu ożywienie na polskim rynku pracy też może gasnąć. – Trzy największe kraje, czyli Stany Zjednoczone, Japonia i Chiny, już odnotowują pierwsze symptomy spowolnienia. Problemy mają też wszystkie, poza Niemcami, największe gospodarki europejskie – tłumaczy prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP. Według niego pod koniec roku bezrobocie może znów przekroczyć 13 proc., a to z pewnością zmniejszy skłonność do zakupów.