Komunikatory coraz bardziej się zmieniają. Wprowadzają opcje rozmowy telefonicznej oraz wideorozmowy i wreszcie od kilku miesięcy nawet wersje mobilne na telefony komórkowe. Tak by być zawsze pod ręką.
Rok 2000, stały dostęp do internetu ma zaledwie co dziesiąty Polak. Z poczty e-mailowej korzysta około 2 mln osób. Na tej internetowej pustyni 26-letni informatyk Łukasz Foltyn postanawia zrobić interes. Inspiracji szuka oczywiście w sieci.
Ameryki nie odkrywał. Zrobili to za niego już w 1996 r. czterej dwudziestokilkuletni Izraelczycy, którym przeszkadzało, że internauci na świecie nie mogą się komunikować ze sobą na żywo, tylko muszą wysyłać e-maile. Stworzony przez nich program ICQ (inaczej mówiąc „I seek you”, czyli „Szukam cię”) do prowadzenia dyskusji online można było ściągnąć z sieci za darmo. Nowa technologia z czasem zyskała miano komunikatora. W czerwcu 1998 r. twórcy ICQ (którego używało już 12 mln osób) sprzedali go amerykańskiemu gigantowi internetowemu America Online (AOL) za 287 mln dol. Zachwytom nad biznesowo-technologicznym majstersztykiem nie było końca.
Foltyn stwierdza, że warto spróbować z czymś podobnym i u nas. Trochę bierze z oryginału, trochę zmienia, dodaje kilka autorskich szczegółów i tak 15 sierpnia 2000 r. rusza Gadu-Gadu (GG). Szybko okazuje się jednym z największych biznesowych sukcesów polskiego internetu. Tak dużym, że kiedy w 2007 r. południowoafrykański koncern Naspers kupuje w nim udziały, firmę wycenia się na 400 mln dol.

Słońce wszystko powie

Słoneczko świeci, jest zgaszone albo za chmurką. Dziś co najmniej 10 mln Polaków – bo tylu ma aktualnie konta w Gadu-Gadu – wie, że oznacza to: „jestem dostępny”, „nie ma mnie”, „za chwilę wrócę”. W czasie, gdy komórki były drogie, a SMS-ów za grosz jeszcze nie odkryto, można było komuś zostawić wiadomość na GG, wysłać coś na GG lub odezwać się na GG. Numer GG stał się tak samo zrozumiałym identyfikatorem jak choćby numer telefonu. Podają go liczne firmy i osobistości, często nawet na wizytówkach. Przykładowo Lech Wałęsa otrzymał od Gadu-Gadu numer 1980, z którego regularnie korzysta. Numer 1944 przyznano Muzeum Powstania Warszawskiego.
Na początku wiadomości sprawdzało się w szkole, w pracy, u kolegi. Wystarczyło zainstalować aplikację, znać kilkucyfrowy numer dowolnej osoby, by porozumiewać się ze sobą w czasie rzeczywistym. Bez kabli, abonamentów, pakietów darmowych minut. – I to jest właśnie istota rewolucji informatycznej: niemalże nieograniczony, ani czasem, ani miejscem, ani tym bardziej zasobami materialnymi, dostęp do innych ludzi – tłumaczy profesor Wojciech Cellary, kierownik Katedry Technologii Informacyjnych Akademii Ekonomicznej w Poznaniu.
Pomysł na komunikację przy użyciu komputera pojawił się już w latach 70. Pierwsze wiadomości przesyłane siecią internetową ponad 30 lat temu były właśnie próbą nawiązania rozmowy. Wtedy też powstał pierwszy prosty komunikator, czyli program talk w ówcześnie używanym systemie Unix. Pozwalał na porozumiewanie się w czasie rzeczywistym, przypominające nieco rozmowę przez telefon. Literki pojawiały się u odbiorcy na bieżąco, a nie dopiero po wciśnięciu klawisza enter. – Jak wielki był to krok w rozwoju świata, niech świadczy choćby to, jak wtedy wyglądała tradycyjna komunikacja. Pod koniec lat 70. robiłem doktorat we Francji, a moja żona musiała zostać w Polsce jako zabezpieczenie mojego powrotu – wspomina profesor Cellary. – By jakoś tę rozłąkę przełamać, zaraz po przyjeździe wysłałem do niej list. Doszedł po sześciu tygodniach. Na jej odpowiedź czekałem kolejne sześć tygodni. I zanim zdążyliśmy się kilka razy wymienić taką korespondencją, trzeba już było wracać do domu – mówi Cellary. – Współczesny człowiek jako oczywistość traktuje, że kontakt z innymi ma natychmiast – dodaje. Socjolodzy tę potrzebę bycia w nieprzerwanym kontakcie nazwali Homo communicans – człowiekiem, którego tożsamość nie tyle określa jego wnętrze, ile relacje z innymi ludźmi.
Rewolucję przyspieszyło upowszechnienie się poczty elektronicznej i telefonów komórkowych. Ta pierwsza – bezpłatna, choć nie zawsze wystarczająco szybka. Te drugie – szybkie, ale wciąż dosyć drogie. Dopiero komunikatory internetowe połączyły w sobie oba te elementy. Dziś na świecie funkcjonuje ich kilkadziesiąt. Łącznie jest na nich stworzonych blisko 2 mld kont, co oznacza, że co najmniej część z miliarda internautów ma ich po kilka. Najpopularniejsze to VZOchat (1,1 mld), Tencent QQ (500 mln) – oba działające głównie na rynku chińskim – oraz Skype z ponad 560 mln użytkowników. Ten ostatni nabrał właśnie apetytu na giełdowy debiut. Spółka wejdzie na rynek Nasdaq już w tym roku, a przecieki mówią, że wyemitowane akcje mają być warte około 100 mln dol.



Cały świat na komunikatorach

Gadu-Gadu trafiło na podatny grunt. Według informacji podawanych przez firmę już pierwszego dnia w systemie zarejestrowało się 10 tys. osób. Powód był prosty: brak konkurencji. Microsoft dopiero co wpadł na pomysł stworzenia własnego komunikatora, a ICQ był w Polsce bardzo słabo znany. Gadu-Gadu zajęło niszę rynkową, którą okupuje do dzisiaj. Co ciekawe, z wyjątkiem jednej akcji mailingowej wykonanej dla komunikatora przez portal Onet.pl Gadu-Gadu nie było praktycznie reklamowane. Zadziałał klasyczny model tzw. marketingu szeptanego, w którym to sami użytkownicy promują produkt. Gdy ktoś zainstalował sobie GG, namawiał znajomych internautów, by zrobili to samo.
Polski komunikator szybko okopał się na swoich pozycjach, tak więc w 2006 r. miał już ponad 3 mln użytkowników. Kiedy na polski rynek zamarzyło się wejść zagranicznym potentatom, okazało się, że brakuje chętnych dla ich produktów. Po co mieliby zmieniać komunikator, skoro wszyscy znajomi są na GG. Skuteczną konkurencję z Gadu-Gadu podjął dopiero Skype. – Aktualnie wypracował się podział: młodzi ludzie, często od początku swojego życia funkcjonujący w świecie internetu, są zazwyczaj użytkownikami Gadu-Gadu. Starsi wybierają zaś raczej Skype’a – mówi profesor Cellary. Wytłumaczenie jest proste: dla młodych GG jest już „od zawsze”. Starsi internauci komunikator wybierali w konkretnym celu. Często po to, by kontaktować się z ludźmi z zagranicy, a do tego Skype jest wygodniejszy. – I dlatego bez Skype’a nie wyobrażam sobie dziś życia – zapewnia profesor Cellary. Dziś te dwa komunikatory podzieliły między siebie polski rynek. Gadu-Gadu dominuje w komunikacji tekstowej – ma tu blisko 90 procent użytkowników, Skype w głosowej – blisko 80 procent.

Śmierć telefonów stacjonarnych

Nic dziwnego więc, że komunikacja internetowa zaczęła odbijać się na wynikach tej tradycyjnej. Telefony stacjonarne w 2000 r. posiadało blisko 70 proc. gospodarstw domowych w Polsce, dziś jest ich ledwie trochę ponad połowa. I z roku na rok ta liczba spada. Podobnie jest na świecie: 10 lat temu w krajach rozwiniętych funkcjonowało 57 telefonów na 100 mieszkańców, dziś jest ich 50. Ze stacjonarnych rezygnują nawet firmy – pracownikom instaluje się komunikatory i zachęca do rozmów za ich pomocą, bo to daje spore oszczędności.
Ten sposób porozumiewania się zmienił nawet obraz współczesnej rodziny. Z badań przeprowadzonych na zlecenie Windows Live Messenger wynika, że aż trzy czwarte Polaków wykorzystuje komunikatory internetowe do kontaktów z najbliższą rodziną. – Wielu z nich to seniorzy. Dla nich GG czy Skype, który pozwala na bezpłatny kontakt z wnukami i dziećmi, choćby mieszkały na drugim końcu świata, to często początek zainteresowania w ogóle internetem – opowiada ekspert ds. nowoczesnych mediów Andrzej Piotrowski. Takie kontakty nazywa się dziś modelem Rodzina 2.0.
Ostatnio jednak eksperci zaczęli wieścić powolny koniec komunikatorów. Z badań brytyjskiej agencji Online Measurement wynika, iż statystyczny Smith jeszcze w 2007 r. poświęcał na internetowe pogawędki 14 procent całego sieciowego czasu. Obecnie jest to tylko 5 procent wirtualnej aktywności. Jeszcze bardziej na wyobraźnię zadziałała tegoroczna sprzedaż kultowego ICQ przez AOL Rosjanom za 187,5 mln dolarów, czyli mniej niż połowę sumy, którą musiał na niego wyłożyć w 1998 r. – Niewątpliwie stoi za tym rozwój portali społecznościowych, które coraz skuteczniej przejmują dużą część funkcji komunikatorów – tłumaczy Piotrowski. – Ale badania dotyczące czasu spędzanego na komunikatorach mogą być mylne. Owszem, ten procent spada, ale tylko dlatego że rośnie ogólnie czas spędzany w internecie – dodaje ekspert.
Dlatego komunikatory coraz bardziej się zmieniają. Wprowadzają opcje rozmowy telefonicznej oraz wideorozmowy i wreszcie od kilku miesięcy nawet wersje mobilne na telefony komórkowe. Tak by być zawsze pod ręką.