Wyższe podatki i prywatyzacja mają dać rządowi 38 mld zł w przyszłym roku. To ma wystarczyć, by dług publiczny nie przekroczył 55 proc. PKB.

Rząd kupił sobie rok spokoju. Podwyżka VAT, wpływy z prywatyzacji i wycofanie ulg dla firm odwlekają wyrok na budżet państwa. Z szacunków naszych i ekspertów wynika, że deficyt finansów publicznych nie przekroczy magicznego progu 55 proc. PKB. Rząd uniknie drastycznych cięć paraliżujących funkcjonowanie administracji państwa. Z wciąż mętnego programu rządu możemy wnosić, że minister finansów uzbiera 38 mld złotych. – To pozwoli utrzymać dług publiczny w 2011 r. na poziomie 55 proc. PKB – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku.

Ekonomiści zarzucają PO przedwyborczy oportunizm polityczny. Premier Donald Tusk rozkłada ręce i twierdzi, że unikając bolesnych reform, kieruje się realizmem. Opozycja i PSL nie chciały rozmawiać o radykalnych cięciach budżetowych. W niedzielę zaskoczeni przywódcy partyjni SLD i PSL zaprzeczali, jakoby PO próbowała z nimi cokolwiek negocjować.

Niezależnie od tego, czy porozumienie było możliwe, czy nie, ekonomiści uważają, że rządowe plany, choć pozwalają odsunąć w czasie ryzyko załamania finansów państwa, to nie gwarantują wzrostu gospodarczego. – Brak prawdziwych reform może oznaczać, że w przyszłym roku wrócimy do tematu podwyżki podatków – mówi ekonomista Janusz Jankowiak.

Nieoficjalnie politycy Platformy przyznają, że jeśli wydatki nie zostaną ograniczone, a gospodarka nie przyspieszy, to podatek VAT już w 2011 roku może wzrosnąć o kolejny punkt procentowy. Docelowo może sięgnąć poziomu 25 proc.

– To oznacza wzrost cen niemal wszystkich towarów, spadek popytu i osłabienie wzrostu gospodarczego – ocenia Piotr Rogowiecki, ekspert Pracodawców RP. W efekcie deficyt, zamiast spadać, będzie rósł, zielony kolor na naszej wyspie zblaknie, a z nim, jak na ironię, szanse Tuska na wygrane wybory w 2011 roku.

Nie będzie zapowiadanej reformy finansów publicznych. Zamiast tego rząd chce sięgnąć do kieszeni podatników i więcej prywatyzować. Zdaniem ekonomistów to gra na czas, która nas wszystkich może drogo kosztować.
– Rząd wprowadza zmiany kosmetyczne, a potrzebujemy zasadniczej reformy finansów publicznych i przede wszystkim ograniczenia nadmiernych wydatków socjalnych – mówi Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP. Gdzie zatem minister finansów będzie szukał brakujących pieniędzy? Dochody ma przynieść przede wszystkim sprzedaż części udziałów PZU i PKO BP. Premier Donald Tusk mówi, że Skarbowi Państwa do zachowania kontroli nad obiema spółkami wystarczy po 25 proc. ich akcji.
Ten plan to za mało
Podwyżka podstawowej stawki podatku VAT i zabranie przedsiębiorcom możliwości odliczenia tego podatku od paliw ma przynieść prawie 7 mld zł, kolejne 3 mld zł da wprowadzenie reguły wydatkowej, czyli zasady, że wydatki budżetu państwa rocznie mogą rosnąć maksymalnie o 1 punkt procentowy ponad inflację. Natomiast zmniejszając nakłady na armię, budżet może zaoszczędzić 2 mld zł.
– Ten plan może się okazać niewystarczający, jeśli przyszłoroczny wzrost gospodarczy nie sięgnie zakładanych 4,8 proc. PKB. Wtedy konieczna będzie kolejna podwyżka podatków – mówi ekonomista Janusz Jankowiak.
Nieoficjalnie potwierdzają to politycy Platformy. Przyznają, że jeśli gospodarka nie przyspieszy, to podatek VAT już 2011 roku może wzrosnąć o kolejny punkt procentowy. Docelowo może sięgnąć poziomu 25 proc.
Brak reform może się okazać bardzo kosztowny. – Jeśli deficyt budżetowy nie spadnie poniżej 55 proc. PKB, to rynek może zażądać wyższego oprocentowania naszych obligacji – mówi profesor Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club. Jak szacuje, podniesienie oprocentowania naszych papierów skarbowych o każdy punkt procentowy oznacza wzrost kosztów obsługi długu publicznego o blisko 7 mld zł.



Wolimy ciąć po cichu

Ekonomiści uważają, że rząd mocno ryzykuje, odkładając jedynie konieczne reformy. – Bolesne cięcia wydatków socjalnych lepiej zaplanować z wyprzedzeniem i rozłożyć w czasie. Inaczej wszystkie trzeba będzie wprowadzić jednocześnie, co wywoła gwałtowne społeczne protesty podobnie jak w Grecji – mówi Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”.
Problem w tym, że tuż przed wyborami samorządowymi zaplanowanymi na jesień tego roku oraz przyszłorocznymi parlamentarnymi żaden z polityków nie kwapi się do wzięcia odpowiedzialności za bolesne reformy.
– Ewentualne odrzucenie przez Sejm programu reform byłoby fatalnym sygnałem dla rynków finansowych. Dlatego wolimy wprowadzać ewolucyjne zmiany, np. cięcia wydatków, które nie wymagają zmian ustaw – tłumaczy jeden z polityków PO. Ale jak zapewniają przedstawiciele SLD i PSL – partii, które potencjalnie mogłyby wesprzeć reformatorskie plany rządu – nikt im nie przedstawił propozycji reform. Dlatego ludowcy domagają się spotkania z premierem i ministrem finansów oraz informacji o stanie finansów publicznych.
Stawki VAT podnosi teraz cała Europa
OPINIA
Roman Namysłowski
dyrektor w dziale doradztwa podatkowego Ernst & Young
Zmiany, jakie proponuje premier w zakresie podatku VAT, są dopuszczalne w świetle regulacji unijnych. Przewidują one, że każdy kraj członkowski może stosować dwie stawki obniżone. Biorąc pod uwagę, że do limitu tego nie liczy się stawki zerowej, zastosowanie stawek 6- i 8-proc. jest dopuszczalne. Zgodnie z unijnym prawem najniższa stawka nie może być niższa od 5 proc. Możliwe też jest podniesienie stawki podstawowej do 23 proc. Przepisy unijne przewidują, że stawka ta nie może być niższa niż 15 i wyższa niż 25 proc. Również zrównanie stawek na żywność nieprzetworzoną i przetworzoną na poziomie 6-proc. zgodne będzie z unijnymi przepisami. Żywność jest na liście tych towarów, na które można stosować stawkę obniżoną. Może to zatem być stawka 6 proc., jeżeli na takim poziomie zostanie ona ustalona. Warto także zauważyć, że proponowane zmiany wpisują się w ogólnoeuropejski trend podnoszenia w związku z kryzysem stawek VAT. Robi to nawet Wielka Brytania, która wcześniej czasowo obniżyła stawkę podstawową, po to by pobudzić konsumpcję.
DGP
DGP