Bez nowej umowy z Rosją zimą zabraknie nam gazu, premier zwleka z jej podpisaniem, bo nie chce uzależnić Polski od Gazpromu. W efekcie rządowego klinczu nikt nie szuka rozwiązań, które zapewnią gazowe bezpieczeństwo
Waldemar Pawlak mógłby pisać horrory. Jego wczorajsza zapowiedź, że jeśli natychmiast nie podpiszemy umowy gazowej z Rosją, to w październiku zabraknie gazu, wywołała trzęsienie ziemi. Ale premier czeka nie wiadomo na co.
Atmosfera staje się coraz bardziej nerwowa, bo w przyszłym tygodniu rusza budowa gazoportu. Podpisanie wynegocjowanej przez Pawlaka umowy spowoduje, że przedsięwzięcie straci ekonomiczny sens.
W Świnoujściu prace przygotowawcze do budowy terminalu na gaz skroplony LNG trwają od kilku miesięcy. 5 sierpnia do akcji ruszą maszyny i zacznie się pierwszy etap budowy. Za 815 mln zł ma powstać falochron, który będzie zabezpieczał gazoport. Inwestycja ma być skończona za 4 lata. Wtedy będziemy sprowadzać gaz z Kataru. Początkowo ma to być 5 mld metrów sześciennych, później ilość ma rosnąć. Podpisanie umowy z Katarczykami w ubiegłym roku rząd przedstawiał jako sukces – początek uniezależnienia się od dostaw z Rosji.
Ale w tym samym czasie wicepremier Pawlak renegocjował umowę gazową z Rosją, obowiązującą do 2022 r. Celem było zwiększenie dostaw od zaraz, ponieważ co roku grozi nam deficyt tego paliwa. Pawlak poszedł jednak dalej. Zaproponował wydłużenie umowy o 15 lat przy jednoczesnym zwiększeniu ilości importu z 7,4 mld m sześć. do 10,4 mld rocznie.

Za dużo gazu

– Realizacja tych dwóch kontraktów spowoduje, że za pięć lat Polska zostanie z kilkoma miliardami gazu, z którymi nie będziemy wiedzieli, co zrobić – mówi Janusz Kowalski, ekspert rynku paliwowego, b. członek zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego przy prezydencie Lechu Kaczyńskim.
Natomiast dziś, by nie zabrakło gazu zimą, Polska nie może zrobić w zasadzie nic.
Resort gospodarki w przysłanej wczoraj do „DGP” informacji podaje, że „wielkości importu gazu – zgodnie z umową gazową – są na stałym poziomie, począwszy od 2012 r. Zatem spodziewane rosnące zapotrzebowanie na gaz w kraju będzie pokrywane w przyszłości z kierunków alternatywnych wobec wschodniego, tj. przez interkonektory na granicy z Niemcami i Czechami, a także poprzez import skroplonego gazu przez terminal LNG w Świnoujściu”.
Ale liczby są nieubłagane. Według danych resortu gospodarki w 2015 r. Polska będzie potrzebować 15,4 mld m sześć. gazu. Jeśli ponad 10 mld sprowadzimy z Rosji, 5 mld z Kataru, a sami wydobędziemy (nie wliczając w to poszukiwanego gazu łupkowego) około 4 mld, to nadwyżkę widać gołym okiem.



Nie podpisywać tej umowy

Dlatego eksperci z powołanego w 2008 r. przez Tuska zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego odradzali podpisywanie umowy w wersji Pawlaka. Proponowali wynegocjowanie z Rosjanami zwiększenia dostaw tylko do 2014 – 2015 r. Mówili, że do pertraktacji w sprawie długoterminowej umowy z Gazpromem należy przystąpić, gdy przestanie on być monopolistą na polskim rynku. Ta rozbieżność była jednym z powodów konfliktu wicepremiera z sekretarzem zespołu Maciejem Woźniakiem. To on właśnie został uznany za osobę, która storpedowała podpisanie umowy jesienią zeszłego roku.
Tusk mógł do wtorku zwlekać, bo miał w ręku poważną broń: kształt umowy kwestionowała Komisja Europejska. Nie zgadzała się, by jedynym dysponentem gazociągu jamalskiego w Polsce był Gazprom. KE domagała się umożliwienia sprzedaży gazu tą drogą przez inne podmioty. Ale szef dyplomacji Radosław Sikorski zdradził właśnie we wtorek, że KE nie będzie umowy kwestionować.
Pawlak chce uniknąć ataków opozycji, więc na wtorkowym posiedzeniu rządu zaproponował, by premier i rada ministrów upoważnili ministra spraw zagranicznych do podpisania umowy.
Dlaczego nie on sam? – Bo sprawa nabrała charakteru międzynarodowego – stwierdził Pawlak. Dodał jeszcze, że rząd w tej sprawie ma jeszcze tylko trzy miesiące. Potem zabraknie gazu nie tylko dla przemysłu, ale też dla gospodarstw domowych.
– Scanariusz Pawlaka nie jest prawdziwy – powtarza Janusz Kowalski. Nawet zgodnie z obecnie obowiązującą umową z Rosją Polska może o 10 proc. zwiększyć pobór gazu. Jeśli więc wicepremier straszy deficytem, to znaczy, że nie opracował planu awaryjnego, który zapewni nam bezpieczeństwo w sytuacji, gdy nowej umowy nie będzie.