Tylko 45 proc. Polaków chciałoby płacić unijną walutą. W Estonii, która do strefy wejdzie już w przyszłym roku, zadowolonych z przyjęcia euro jest tylko 37 proc. obywateli. To efekt spadku kursu europejskiej waluty do dolara.
Europa Środkowa i kraje bałtyckie nie wierzą w euro. Unijna waluta przestała być dla nich symbolem sukcesu i stabilności. Wizja upadku euro lub podziału strefy na ekskluzywny klub Niemcy – Francja – Beneluks i bankrutów z Południa podkopała wiarę w niezniszczalny wynalazek Europy.
Tylko 45 proc. Polaków byłoby zadowolonych z zamiany złotego na wspólny pieniądz UE – wynika z opublikowanego wczoraj sondażu przeprowadzonego na zlecenie Komisji Europejskiej. W tym samym sondażu z ubiegłego roku odsetek ten wynosił 52 proc. Jeszcze gorsze notowania euro ma w republikach bałtyckich i Czechach. W Estonii, która już w przyszłym roku wejdzie do unii walutowej, zadowolenie z przyjęcia wspólnej waluty deklaruje tylko 37 proc. obywateli (w ubiegłym roku 42 proc.).
– Od wielu miesięcy kurs euro wobec dolara spadał. Nic dziwnego, że w krajach Europy Środkowej entuzjazm wobec przyjęcia euro zdecydowanie osłabł – komentuje w rozmowie z „DGP” Nicolas Veron, główny ekonomista brukselskiego Instytut Bruegla. Jego zdaniem ten trend można przełamać tylko w jeden sposób: oddalić widmo bankructwa państw takich jak Grecja i przekonać Europę, że nie dojdzie do podziałów na lepszych i gorszych.
Sceptycyzm Estończyków analitycy tłumaczą drakońskimi oszczędnościami, które podjął rząd w Tallinie, by sprostać kryteriom z Maastricht. Ich skutki zniechęciły mieszkańców do integracji w unii walutowej. Podobnie na Łotwie. Jednak tam unijna waluta ma jeszcze gorsze notowania – jej przyjęcia chce jedynie 31 proc. obywateli (spadek o 1 proc. w stosunku do 2009 roku). Równie sceptyczni wobec akcesji do Eurolandu są Czesi (39 proc. poparcia, rok temu było to 50 proc.) i Litwini (43 proc. poparcia, rok temu 49).



Z sondażu KE wynika, że Polacy najbardziej obawiają się wzrostu cen po przyjęciu euro: tak uważa aż 77 proc. z nas. – To jest opinia, która ma szczególne uzasadnienie w krajach przechodzących transformację. Po przyjęciu euro w Słowenii ceny miały tendencję do zbliżenia się do poziomu sąsiednich Niemiec – mówi Nicolas Veron.
Ekonomiści podkreślają jednak, że członkostwo w unii walutowej byłoby zdecydowanie korzystne dla naszego kraju. – Gdybyśmy dziś byli w unii walutowej, tempo wzrostu PKB byłoby szybsze o 0,7 pkt proc. To oznacza, że w 2020 roku PKB Polski byłby większy o 160 mld zł. Każdy Polak miałby wówczas większy roczny dochód o 4 tys. zł – wylicza dla „DGP” były wiceminister finansów Stanisław Gomułka. Gospodarka rozwijałaby się szybciej, bo niższe byłyby koszty kredytów i zniknęłoby ryzyko kursowe dla przedsiębiorstw prowadzących interesy z państwami zachodniej Europy.
Część ekspertów zwraca jednak uwagę, że w okresie kryzysu osłabienie złotego pomogło nam utrzymać wzrost gospodarczy, bo towary eksportowe stały się tańsze i nadal były kupowane przez Niemców, Francuzów czy Włochów. Takiej możliwości zmiany kursu nie mieli Hiszpanie czy Grecy.
Perspektywa mało atrakcyjna
OPINIA
Heiko Paabo
estoński politolog z Uniwersytetu w Tartu
To, że poparcie Estończyków i mieszkańców innych nowych państw Unii Europejskiej dla wejścia do strefy euro spadło, nie dziwi. Przestraszyli się oni problemów, z jakimi od kilku miesięcy borykają się kraje strefy euro. Perspektywa grecka czy hiszpańska rzeczywiście nie pociąga.
Na dodatek okazało się, że wspólna waluta nie jest taka silna, jak wszystkim się wydawało, a pomoc finansowa, na którą zrzuciły się państwa członkowskie, nie uzdrowiła stanu rzeczy. Ale wierzę, że do początku przyszłego roku, kiedy Estonia przyjmie euro, odbije się ono już od dna. Tym bardziej że stanie się tak do czasu, gdy pozostałe kraje naszego regionu – które jak na razie nie spełniają kryteriów wejścia – będą do tego gotowe. Wówczas przykład Estonii z pewnością zmieni nastawienie mieszkańców tych państw na bardziej pozytywne.