Bez reform ocena wiarygodności kredytowej Polski zostanie obniżona – ostrzega agencja ratingowa Standard & Poor’s w najnowszym raporcie o naszym kraju.
Agencja nie wierzy, aby przed wyborami parlamentarnymi w przyszłym roku rząd na poważnie zajął się redukcją deficytu budżetowego i powstrzymaniem narastania długu publicznego.

Standar & Poor’s daje Polsce dwa lata na uzdrowienie finansów. Potem grozi obniżeniem ratingu

Dziś to jeszcze tylko ostrzeżenie. Gorzej, że publikuje je Standard & Poor’s, jedna z najbardziej prestiżowych instytucji na świecie. Eksperci przewidują: do 2012 roku deficyt finansów publicznych utrzyma się na poziomie bliskim 7 proc. PKB, a wtedy – „możemy obniżyć rating dla Polski”. Standard & Poor’s to jedna z tych instytucji, które rzadko się odzywają, ale jej każde słowo może mieć wielomiliardowe konsekwencje. Obniżenie ratingu dla Polski poza względami prestiżowymi oznaczałoby, że inwestujący w nasze obligacje zażądaliby wyższego oprocentowania. Obsługa naszego zagranicznego długu sięgająca już 35 mld zł rocznie gwałtownie by wzrosła. Już dziś za długi państwa płacimy tyle, ile wynoszą nasze podatki PIT.

Czym grozi obsunięcie się na skali ratingowej, pokazali już światu Grecy, Hiszpanie, Irlandczycy, a przed nimi Argetyńczycy. Aby powstrzymać panikę na rynkach, czyli gwałtowną ucieczkę inwestorów, zaczęli na oślep ciąć wydatki, nawet na emerytury.

Dziś Standard wystawia Polsce dobrą ocenę: A-. Amerykanie chwalą nas za utrzymanie wzrostu gospodarczego – ma wynieść średnio 3,5 proc. w latach 2010 – 2012 – rosnącą wydajność pracy i dobrze działające instytucje państwa. Ale ich prognozy co do przyszłości polskiej gospodarki są niepokojące.

S&P przewiduje, że do 2012 r. rząd, mimo większości w Sejmie i sprzyjającego mu prezydenta, nie podejmie zdecydowanych działań w celu uzdrowienia finansów publicznych. „W perspektywie wyborów parlamentarnych w 2011 roku nie spodziewamy się, aby rząd ruszył ze znaczącymi oszczędnościami budżetowymi przed 2012 rokiem” – czytamy w raporcie. Eksperci ostrzegają przed bardzo szybkim wzrostem zadłużenia kraju spowodowanym o wiele większymi wydatkami państwa niż jego dochodami. Ich zdaniem już w tym roku dług osiągnie 55 proc. PKB, a w średnim okresie – 60 proc. PKB.

Rząd przekonuje, że tak zły scenariusz nie musi się spełnić. Jak ustalił „DGP”, Ministerstwo Finansów przygotowuje 3-letni plan oszczędnościowy, który ma sprowadzić deficyt budżetowy poniżej 3 proc. PKB. Jednak eksperci nie wierzą, aby zawierał konieczne cięcia. – PO będzie grała na czas i do wyborów nie przedstawi strukturalnych reform – uważa Piotr Bujak, analityk BZ WBK.

Były wiceminister finansów Stanisław Gomułka przestrzega przed powtarzaniem błędów Węgier. – Przed zapaścią Węgrzy przez 5 lat utrzymywali deficyt na poziomie 6 – 7 proc. PKB. W Polsce tak wysoka dziura w finansach publicznych zaczęła się w 2009 roku. Jesteśmy więc w drugim roku poważnego deficytu. Dziś inwestorzy mają o wiele mniej cierpliwości do krajów nieumiejących utrzymać dyscypliny finansowej.



Doskonale zdają sobie z tego sprawę Brytyjczycy. By nie utracić najwyższego ratingu AAA, Cameron zdecydował się na radykalne cięcia wydatków publicznych.

Węgry poszły w odwrotnym kierunku. W sobotę doszło do bezprecedensowego wydarzenia: MFW z powodu zbyt wysokiego deficytu zawiesił współpracę z Budapesztem.

W Unii oszczędzają

W Europie obowiązuje odwrotny trend. Kolejne rządy decydują się na radykalne plany cięcia wydatków publicznych i obniżanie deficytu. Niemcy w ciągu czterech lat chcą zaoszczędzić 80 mld euro. Brytyjczycy 85 mld funtów, Włosi do 2012 zaoszczędzą 24 mld euro. Do reform wzięła się nawet uchodząca za europejskiego bankruta i uzdolnionego kreatywnego księgowego Grecja.
– Nie chcę, aby kiedykolwiek inwestorzy zadawali sobie pytanie o stabilność finansów Wielkiej Brytanii – argumentował brytyjski minister finansów George Osborne, ogłaszając najbardziej ambitny program redukcji deficytu w powojennej historii. Właśnie ten argument przy rozpoczynaniu kuracji oszczędnościowej pada najczęściej. To właśnie stabilność finansów jest jednym z podstawowych czynników, na podstawie których agencje ratingowe podejmują swoje decyzje. Czy ktoś chce tego, czy nie, inwestorzy wierzą w raporty tych agencji niemal bezkrytycznie.
Nie tylko stosunek rządu do reform jest w Polsce inny niż w innych krajach UE. Podobnie z przeciętnym Kowalskim. O ile dwie trzecie Niemców, Brytyjczyków, Hiszpanów i Francuzów zgadza się z tezą, że dla ratowania gospodarki trzeba ciąć wydatki, u nas ten odsetek wynosi nieco ponad 50 proc. Z sondażu Homo Homini dla „DGP” wynika, że niemal całkowicie odrzucamy oszczędzanie poprzez zamrożenie rent i emerytur czy obniżenie zasiłków dla bezrobotnych. Przeciw takim krokom jest aż 81 procent Polaków.



Między innymi dlatego w Polsce radykalne cięcia wydatków nie są w planach. Konsekwencje utrzymania do 2012 roku deficytu na poziomie 7 proc. będą fatalne. Jeśli agencje takie jak Standard obniżą nasz rating, osłabnie złoty. Tymczasem około 1/3 wszystkich kredytów w Polsce, w tym 65 procent kredytów hipotecznych – została zaciągnięta w zagranicznych walutach, przede wszystkim we frankach szwajcarskich. „Ich obsługa stanie się bardziej kosztowna dla dłużników, jeśli złoty osłabnie” – czytamy w raporcie S&P.

Mało skuteczne rządy

Podobne opinie co Standard & Poor’s usłyszeliśmy w rozmowie z wiceszefem agencji ratingowej Moody’s. Kenneth Orchard podobnie jak jego koledzy z S&P nie wierzy, by rząd realnie zaczął ciąć deficyt. – Jeśli od lat 2011 – 2012, kiedy gospodarka powinna przyspieszyć, rząd nie powstrzyma narastającego zadłużenia, nie zacznie zaciskać pasa, wtedy zastanowimy się, czy obecny rating jest prawidłowy – mówił w wywiadzie dla „DGP” Orchard. Jego diagnoza nie napawa optymizmem. – Jeśli władze nie potrafią nawet przy korzystnej koniunkturze zrównoważyć finansów, to znaczy, że są mało skuteczne – mówił nam Orchard.
OPINIA
Marco Incerti, Europejskich Analiz Politycznych (CEPS), Bruksela
Setki, czasem nawet tysiące wielkich inwestorów, są zainteresowane zakupem obligacji Polski czy jakiegoś innego kraju. Każdy z nich ma własną ocenę, czy są to papiery bezpieczne, czy emitujący je kraj spłaci swój dług. Są to zwykle analizy nieskoordynowane, z których wychodzi pewna w miarę stabilna wypadkowa na rynku. Zmiana ratingu przez jedną z trzech największych agencji oceny wiarygodności kredytowej świata – Standard & Poor’s, Moody’s i Fitch – nagle zmienia ten układ. Oto wszyscy zaczynają mieć podobne spojrzenie na wiarygodność danego kraju. Właśnie to powoduje, że zmiany oprocentowania obligacji w takim momencie mogą tak gwałtownie wzrosnąć, choć z pozoru nie pojawił się żaden nowy czynnik w polityce danego kraju. W przypadku Grecji obniżenie ratingu poniżej poziomu inwestycyjnego spowodowało, że inwestorzy zaczęli się domagać nawet 10-procentowego oprocentowania za ryzyko zakupu obligacji. Gdyby nie pomoc UE i MFW, koszty obsługi długu dla Aten w krótkim czasie mogłyby wzrosnąć do takiego poziomu, że kraj nie byłby już w stanie spłacać swoich zobowiązań wynikających z zaciągania nowych kredytów. Jednym słowem straciłby płynność.