Europejska waluta zjeżdża ostro w dół od sześciu miesięcy. Dla jednych krajów słabe euro to namacalny dowód kryzysu unii monetarnej, dla innych – szansa. Dzieki temu ich gospodarki mają możliwość odbicia się od dna
Wczoraj za jedno euro płacono 1,21 dolara. Jeszcze w listopadzie zeszłego roku europejska waluta była o 20 proc. mocniejsza.
To nie dramat – twierdzi część ekonomistów. Słabe euro pozwoli przynajmniej niektórym państwom wyjść z potężnych kłopotów.

Mocni skorzystają bardziej

Silne osłabienie wspólnotowej waluty to dobra informacja przede wszystkim dla eksporterów krajów Eurolandu. Tak twierdzili przywódcy Europy, kiedy na początku maja konstruowali plan ratunkowy dla Południa. Według nich poprawę sytuacji gospodarczej ma zapewnić państwom takim jak Grecja czy Portugalia wzrost eksportu. Napędza go słaba waluta. W takiej sytuacji eksport poza Euroland, do USA (dolar umocnił się o 15 proc. do euro od początku roku) czy Wielkiej Brytanii (funt jest mocniejszy o ok. 8 proc.), staje się bardziej opłacalny.
Jednak oczekiwania, według których wahania kursowe wyciągną Grecję z opresji, mogą okazać się przedwczesne. – Krajom strefy euro w różnym stopniu pomaga osłabienie euro. A państwa peryferyjne korzystają z tego mniej, niż się powszechnie wydaje – mówi Jakub Borowski, ekonomista Invest-Banku.
– Słabe euro pomaga najbardziej tym krajom, które i bez niego radziły sobie całkiem nieźle – dodaje Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao.
Analiza kursu nominalnego euro do dolara może prowadzić do fałszywych wniosków. Ważniejszy jest efektywny kurs walutowy, który uwzględnia także strukturę wymiany handlowej kraju oraz określa efektywność gospodarki. Jeżeli na przykład kraj wysyła towary głównie do strefy euro, na eksporcie zarobi o wiele mniej niż ten, który handluje głównie z USA czy Japonią. Zarobią mniej również ci przedsiębiorcy, którzy dużo płacą za wyprodukowanie eksportowych towarów.
– Przyjmując jako punkt odniesienia kurs efektywny, w Grecji euro osłabiło się o 2 proc., a w Niemczech o ponad 7 proc. – mówi Jakub Borowski.
Powodem, dla którego tak się dzieje, jest stan gospodarki greckiej, wymagającej radykalnych reform. Samo osłabienie euro nie wystarczy, by Ateny stanęły na nogi.
– W Grecji płace rosły, a wydajność pracowników niekoniecznie – mówi Marcin Mrowiec.
Nieco inaczej wygląda sytuacja np. w Irlandii, która z osłabienia euro może czerpać korzyści. Wynika to z faktu, że eksport tego kraju stanowi ponad 50 proc. PKB, czyli więcej niż np. w Niemczech, a dodatkowo swoje towary i usługi sprzedaje w dużej części do Wielkiej Brytanii i USA, gdzie czerpie korzyści z różnic kursowych. Tymczasem w USA popyt na towary rośnie.
Grecji nie pomogą także stojące przed nią wyzwania związane z oszczędnościami budżetowymi – Grecy deficyt obetną aż o 4 proc. PKB, czyli najwięcej w całej Unii Europejskiej.
– Skala tych oszczędności jest wyraźnie większa niż korzyści wynikające z osłabienia euro – mówi Jakub Borowski.
Dodatkowo tak zróżnicowane efekty osłabienia euro w poszczególnych krajach mogą powiększać już obecne różnice między dużymi krajami strefy euro a jej peryferiami. – Ten dystans zamiast się zmniejszać, będzie się powiększał – mówi Borowski.



Lepsze wskaźniki

Do tego rządy zaczynają ostro oszczędzać. Nie wiadomo, czy zaciskanie pasa nie zablokuje również sektora prywatnego. Jeżeli oszczędności budżetowe będą oznaczały w przyszłości obniżenie podatków, firmom będzie zależało na tym, by inwestować, bo będą liczyły na zyski za kilka lat. Tak było w Irlandii, która stała się tygrysem Europy.
Czy taki scenariusz jest teraz możliwy? Z jednej strony gospodarka Europy powoli staje na nogi, co widać chociażby po danych PKB. Słabe euro może jej w tym pomóc. Niemcy dzięki zjazdowi wspólnej waluty zarabiają krocie na eksporcie aut, Francuzi – na sprzedaży farmaceutyków.
Z drugiej jednak strony inwestorzy finansowi nie ufają euro. Dlatego uciekają do bezpiecznych aktywów, takich jak obligacje amerykańskie czy frank szwajcarski.
Natomiast dla polskich firm słabe euro nie jest złą wiadomością. Dzięki niemu poprawia się niemiecka gospodarka, do której trafia aż ponad 25 proc. naszego eksportu.
– Nie przeceniałbym jednak tego faktu, bo dla nas najważniejsze jest popyt wewnętrzny w całej strefie euro – ostrzega Jakub Borowski.
Kredyt we frankach coraz droższy
Kredyt we frankach zaciągnięty latem 2008 roku jest teraz droższy od pożyczki w złotych.
Z danych firmy Open Finance wynika, że przed dwoma laty przy kredycie w wysokości 300 tys. zł, udzielonym na 30 lat, różnica w miesięcznej racie wynosiła ponad 500 zł na korzyść franka (1547 zł wobec 2130 zł). Dzisiaj rata kredytu złotowego jest już o 100 zł niższa niż we frankach. To skutek spadku indeksu rynku międzybankowego (WIBOR zjechał w ciągu dwóch lat z 6,56 proc. do 3,86 proc.). LIBOR, od którego zależy oprocentowanie kredytów frankowych, również spadł – z 2,79 do 0,11 proc. – ale jednocześnie wzrósł kurs franka. Według Open Finance raty kredytów złotowych i frankowych zrównają się wówczas, gdy kurs franka spadnie do 2,88 zł.
Najwięcej kredytów we frankach udzielano w Polsce w czasie boomu mieszkaniowego w latach 2007 – 2008. Wówczas prawie 90 proc. wszystkich udzielanych kredytów hipotecznych to były pożyczki w szwajcarskiej walucie.
rg