„Jesteś naszym stałym klientem, dlatego przygotowaliśmy dla Ciebie specjalną ofertę” – piszą banki do swoich klientów. Tyle że często są to czcze obietnice.
Informacje o specjalnych promocjach banki przekazują klientom bezpośrednio na ich konta internetowe. Skrupulatnie wyliczają limit kredytu, namawiają do zamówienia karty.

Nieaktualne informacje

Marcin z Warszawy jest klientem mBanku. Bank przygotował dla niego specjalną ofertę na kredyt odnawialny i gotówkowy na podstawie historii jego konta. Zdecydował się ubiegać o minimalną kwotę, mniejszą niż zaproponowana przez bank. Ale kredytu w ogóle nie dostał. – To była oferta specjalnie dla mnie na kredyt odnawialny do 3 tysięcy, a nie dali mi nawet 500 zł – oburza się. Nie usłyszał powodów odmowy. Jak twierdzi, ma mieszkanie własnościowe w centrum Warszawy, nie brał równoległych kredytów, a jego żona też zarabia, więc nie jest jedynym żywicielem rodziny.
Czy bank wystawił go do wiatru? Niekoniecznie. To ostatnio powszechna praktyka. Bank oferuje spersonalizowany produkt na podstawie posiadanych przez siebie informacji o sytuacji finansowej klienta, jego dochodach i wydatkach. Nie są to jednak pełne informacje finansowe niezbędne przy podejmowaniu decyzji o udzieleniu pożyczki. Klient jest dokładniej sprawdzany dopiero w momencie, gdy wyrazi zainteresowanie nowym kredytem czy kartą kredytową o większym limicie. – Oferty wyliczane w ten sposób są możliwe do uzyskania przy założeniu, że analiza historii kredytowej i ewentualnych dodatkowych obciążeń wypadnie pozytywnie – wyjaśnia Krzysztof Olszewski z mBanku. Nawet kredytowa propozycja przygotowana specjalnie dla konkretnego klienta i zaproponowana mu imiennie nie musi być wiążąca. – To jedynie zachęta do negocjacji – przekonuje Remigiusz Kaszubski ze Związku Banków Polskich.



Realna oferta czy przynęta?

Maciej Chmielowski z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wyjaśnia, że wszystko zależy od formy takiej oferty. Jeśli nigdzie nie ma zaznaczonej informacji, nawet drobnym druczkiem, że to jedynie wstęp do negocjacji, proponowane warunki są orientacyjne i mogą ulec zmianie, to jest to klasyczna tzw. reklama przynęta. To jeden z rodzajów nieuczciwej praktyki rynkowej, która polega na reklamowaniu się określonym produktem, po czym odmowie jego udostępniania z zamiarem promowania czegoś innego.

Propozycja to nie oferta

Produkt, do którego próbuje się przekonać klienta, jest mniej atrakcyjny niż reklamowany wabik. Klient złapany na taki chwyt często nie chce odejść z niczym. Więc bank i tak korzysta. Bankowcy zapewniają, że o reklamie przynęcie nie ma mowy, bo zawsze zabezpieczają się formułką, że „powyższa propozycja nie jest ofertą w rozumieniu prawa handlowego”. Więc praw konsumentów nie naruszają.
Wszyscy bankowcy i eksperci podkreślają, że internet to najtańszy sposób dotarcia do klienta. Według szacunków Związku Banków Polskich w tym roku już 9 mln naszych rodaków będzie posiadało konto internetowe. Każdy z nich może spodziewać się otrzymywania propozycji nabycia produktów bankowych. Tym bardziej że posiadaczami kont internetowych są przede wszystkim ludzie młodzi, mający duże potrzeby pożyczkowe i np. planujący budowę czy urządzenie mieszkania.
– Spamowanie klientów wywołuje często efekt odwrotny do zamierzonego – przestrzega jednak Marcin Jedliński z Raiffeisen Bank. Dlatego większość banków stara się unikać wysyłania e-maili. Coraz częściej zachęcają za to spersonalizowanymi ofertami, z którymi można zetknąć się po zalogowaniu do konta.