Gwałtowne osłabienie złotego może oznaczać dla wielu Polaków droższy urlop za granicą. Niektóre biura zastanawiają się nad żądaniem dopłat. Inne jednak przed wahaniami złotego się zabezpieczyły.
Biura turystyczne zaczęły sprzedaż wycieczek na lato pod koniec ubiegłego roku, ale największy popyt zanotowały w marcu i kwietniu. W tych dwóch miesiącach kurs euro wahał się w granicach 3,8 – 3,9 zł. Teraz jednak euro kosztuje ponad 4 zł. I pojawia się coraz więcej prognoz, że tak już zostanie. Niektórzy touroperatorzy – jak na przykład Itaka – liczą, że złoty nie będzie już dalej słabł, bo w innym wypadku będą musieli żądać dopłat od klientów.
– Mam nadzieję, że złoty już się ustabilizował i nie będzie konieczności wprowadzania dopłat – mówi Piotr Henicz, członek zarządu Itaki.
Rynek walutowy obserwuje także Alfa Star z nadzieją, że nasza waluta odbije. Inaczej biuro będzie musiało zażądać dopłat.
Nieco inaczej postąpił Exim Tours, kalkulując ceny swoich wycieczek. Zawierają one zapas na wypadek 15-proc. wzrostu kursów walut. Dlatego teraz firma może sobie pozwolić na niezmienianie cenników.
– Klient nie dopłaci także wówczas, gdy różnica w kursie będzie wyższa. Dopłaty bierzemy na siebie kosztem marży – tłumaczy Piotr Czorniej z Exim Tours.
Ale nie tylko. Pieniądze na dopłaty będą pochodzić z podwyżek cen niesprzedanych jeszcze wycieczek. Jak wyjaśnia Piotr Czerniej, mogą one pójść w górę o kilka procent.
Innym pomysłem na wahania cen jest skorzystanie z różnego rodzaju zabezpieczeń. Niektóre biura podpisuje specjalne umowy z przewoźnikami lotniczymi.
– Gwarantują nam stałe ceny paliw – mówi Piotr Henicz.
Inaczej postąpiła firma TUI Poland, właściciel biur podróży TUI i Scan Holiday, która nie zamierza zmieniać cen wycieczek.
– W tym roku po raz pierwszy podpisaliśmy z bankiem umowę hedgingową. Dzięki niej złoty jest przeliczany na euro i dolara po kursach z jesieni 2009 r., kiedy to były przygotowywane kalkulacje wycieczek na lato. Wówczas euro kosztowało 4,20 zł, a dolar 2,80 zł. Wartość umowy z bankiem opiewa na 100 mln dol. i zabezpiecza 100 proc. kosztów ponoszonych przez firmę w sezonie – tłumaczy Marek Andryszak, prezes TUI Poland.
Jak dodaje, firma postanowiła zainwestować w zabezpieczające instrumenty finansowe, gdy zdecydowała się na podawanie cen na lato 2010 r. w złotych. Nie chciała bowiem ponosić ryzyka związanego z dużymi wahaniami, jakim podlega nasza waluta. Do skorzystania z hedgingu zachęcały TUI także złe doświadczenia z ostatniego roku. Wprawdzie wtedy firma podawała ceny w euro, ale ze względu na słabego złotego (kurs euro sięgał nawet 4,7 zł) ich ceny dla Polaków były bardzo wysokie. W rezultacie sprzedaż TUI gwałtownie spadła.