Deutsche Bank znów przyniósł rekordowe zyski. A jego kontrowersyjny prezes Joseph Ackermann znów podzielił Niemców. Jedni uważają Ackermanna za geniusza przedsiębiorczości, inni widzą w nim tylko uosobienie zimnego kapitalisty.
Kierowany przez niego frankfurcki gigant finansowy poinformował wczoraj, że zarobił w I kwartale 2010 r. 2,8 mld euro, czyli o 750 mln więcej, niż zakładały najbardziej optymistyczne przewidywania centrali. Głównym źródłem rewelacyjnego wyniku jest rosnące zaangażowanie w bankowość inwestycyjną, w którą Deutsche Bank na poważnie wszedł dopiero po wybuchu kryzysu, co okazało się strzałem w dziesiątkę 62-letniego prezesa Josefa Ackermanna – zresztą nie pierwszym w trwającej od ośmiu lat karierze szefa perły w koronie niemieckiej bankowości.
Pochodzący ze Szwajcarii bankowiec niemal natychmiast po objęciu rządów w Deutsche Banku zapowiedział, że jego bank ma przede wszystkim zarabiać. I rzeczywiście tak się stało: aż do wybuchu kryzysu zwrot z kapitału własnego DB co roku się podwajał. Deutsche Bank jako jedna z pierwszych niemieckich instytucji finansowych zaczął przynosić zyski po zawaleniu się międzynarodowego systemu finansowego jesienią 2008 r.
– I to bez eurocenta pomocy z budżetu państwa – lubi podkreślać Ackermann.
Mimo tych niezaprzeczalnych biznesowych sukcesów niewiele jest w Niemczech osób publicznych, które budzą większe kontrowersje niż Ackermann.
Podstawowym powodem jest to, że Szwajcar kazał sobie sowicie płacić za zasługi dla Deutsche Banku. Jego stałe roczne wynagrodzenie sięga 1,15 mln euro plus bonusy. A te ostatnie w tłustych latach wynosiły nawet 10 mln euro. W nieufnie patrzących na wszelki zbytek niemieckich mediach regularne otwieranie listy najlepiej zarabiających menedżerów nie mogło przysporzyć Ackermannowi zbyt wielu przyjaciół, zwłaszcza że nawet w czasach najlepszej koniunktury Deutsche Bank nie wahał się zwalniać tysięcy pracowników w ramach cięcia kosztów.



Jednak próby przedstawiania Ackermanna wyłącznie jako zimnego kapitalisty również spełzły na niczym. By ocieplić swój wizerunek, bankier zaprosił reporterów poczytnego magazynu „Der Spiegel” do swojego domu we Frankfurcie.
W ten sposób całe Niemcy mogły się przekonać, że człowiek, który zarabia kilka milionów euro rocznie, mieszka w wygodnym, ale nie zbytkownym czteropokojowym domku, na który mógłby sobie pozwolić niejeden lekarz czy nawet urzędnik. Ackermann z dumą podkreślał, że w przeciwieństwie do wielu innych swoich kolegów po fachu wysokie niemieckie podatki płaci we Frankfurcie, a nie na przykład w Liechtensteinie. Bankier codziennie o świcie (zaczyna pracę o 7.00) robi przechadzkę po swoim kwartale ulic, bo „to często jedyny moment dnia, gdy może zobaczyć światło słoneczne”.
Dopiero po przechadzce elegancka limuzyna zabiera go do biura w nowoczesnym frankfurckim wieżowcu Deutsche Banku.