Ocena skutków kryzysu za pomocą tempa wzrostu jest myląca. Nie uwzględnia różnic w dynamice rozwoju poszczególnych krajów przed kryzysem. Właściwym podejściem byłoby porównywanie skali odejścia od trendu tempa wzrostu
Posługiwanie się tempem wzrostu przy ocenie skutków kryzysu, choć z pozoru naturalne, jest jednak mocno mylące. Nie uwzględnia bowiem fundamentalnego faktu, że przed kryzysem kraje rozwijały się w różnym tempie.
Dlatego właściwym podejściem byłoby porównywanie skali odejścia od trendu. Czyli odejścia od poziomu PKB, który mielibyśmy, gdyby nie nastał światowy kryzys.
Biorąc pod uwagę tempo wzrostu wzdłuż trendu, na świecie mamy duże różnice między poszczególnymi krajami. Demonstracyjnym przykładem są Chiny z rocznym tempem wzrostu około 8 – 9 proc. na przestrzeni ostatnich 20 – 30 lat. Ale mamy też Japonię, USA, Europę Zachodnią z tempem wzrostu PKB na głowę między 1 a 2 proc. W związku z tym zmniejszenie w czasie kryzysu tempa wzrostu PKB o tę samą liczbę punktów procentowych przesuwa jedne kraje do poziomu poniżej zera, a inne utrzymuje powyżej tej wartości.

Domniemany sukces

Polska należy do grupy krajów wschodzących, doganiających najbardziej rozwinięte państwa. Przed kryzysem rozwijała się dość szybko, podobnie powinno być w następnych latach. W tej sytuacji skutki kryzysu rozłożone na 2 – 3 lata nie przesuwają nam tempa wzrostu gospodarczego poniżej zera. Takie postawienie sprawy każe inaczej spojrzeć na nasz dotychczasowy domniemany sukces w walce z kryzysem. Mieliśmy w zeszłym roku w Polsce tempo na poziomie poniżej 2 proc. Patrząc na dwa kolejne lata, będziemy mieli łącznie w latach 2009 – 2011 odejście od trendu blisko 5 proc., w granicach 5 – 6 punktów procentowych PKB.
Tymczasem w krajach wysoko rozwiniętych mieliśmy spadek poziomu PKB w zeszłym roku o blisko 4 punkty procentowe, czyli odejście od trendu na poziomie Polski. W tym roku obserwujemy tam już powrót do trendu charakterystycznego dla dojrzałych gospodarek, czyli do wzrostu 1 – 2 proc. rocznie.



Zły punkt odniesienia

Skutki makroekonomicznego kryzysu w Polsce i na świecie są więc podobnego rzędu wielkości, w Polsce tylko nieco mniejsze niż w krajach starej UE czy USA. To dlatego lansowany przez naszych polityków syndrom zielonej wyspy jest mylący. Bo posługując się takim nazewnictwem, i tak byliśmy przed kryzysem i powinniśmy być po kryzysie dużo bardziej zieleni niż Europa Zachodnia. Jeśli oczywiście chcemy nadal ją gonić.
Powinniśmy porównywać się z innymi krajami na dorobku. Ale i wśród nich, w Europie Centralnej, mamy kilka, które w ostatnich latach przeżywały własne problemy. Na przykład kraje bałtyckie, które przez wiele lat przed 2008 rokiem rozwijały się niezwykle szybko. Podobnie Bułgaria, Rumunia. Ich polityka monetarna i fiskalna były niezwykle (czyli nadmiernie) ekspansywne. Dlatego w tych krajach i tak mielibyśmy duże spowolnienie wzrostu, nawet spadek poziomu PKB. Przegrzanej gospodarce niezbędne było bowiem ochłodzenie koniunktury. Silne spadki PKB w krajach bałtyckich, w Bułgarii, Rumunii i na Węgrzech mają tylko częściowo coś wspólnego z kryzysem światowym. W dużym stopniu są wynikiem ich wewnętrznych problemów związanych z nadmiernie szybkim rozwojem w poprzednich latach.
Mamy też Rosję, gdzie kryzys był związany ze spadkiem cen nośników energii, a nie ze światowymi perturbacjami w sektorze finansowym. Porównując nas z innymi, powinniśmy brać pod uwagę te wszystkie okoliczności.

Z kim się porównywać

Właściwe byłoby zestawienie Polski z takimi krajami jak Chiny, Indie, Turcja czy Brazylia, które nie zależą od cen surowców i gdzie naturalny potencjał wzrostowy jest ciągle duży. I wśród nich Polska nie wypada najlepiej.
Słynna zielona mapa to zbyt duże uproszczenie, wprowadza zasadniczy błąd w interpretacji skutków kryzysu. Co gorsza, może mieć konsekwencje w polityce gospodarczej. Bo rządzący mogą paść ofiarą własnej teorii, która była dyktowana względami propagandowymi. Jeśli teorię taką powtarza się z ogromnym entuzjazmem przy różnych publicznych okazjach, to czasem politycy, którzy przecież w obecnym rządzie z reguły nie mają wykształcenia ekonomicznego, mogą uwierzyć w to, co mówią.
Kryzys gospodarczy w Polsce i Europie Zachodniej / DGP