Ekologiczna oszczędność to znacznie więcej niż segregacja śmieci pod biurkiem i pisanie ołówkiem. To inwestycja w konkretne działania zmniejszające miesięczne rachunki. Czy polskie firmy są na to gotowe?

Zwiększanie się świadomości ekologicznej to trend – wolny i nieuchronny. Dbają o to inteligentni rodzice, nauczyciele-pasjonaci, organizacje ekologiczne, media z branży ekologicznej. I nie są to już działania na małą skalę. W ubiegłym roku polskie biuro Regionalnego Centrum Ekologicznego REC przeprowadziło projekt edukacyjny „Kioto w domu”. Akcja polegała na proponowaniu konkretnych pomysłów oszczędzania energii i zmniejszania emisji dwutlenku węgla. Aż 30 tysięcy młodych ludzi złożyło swoje pomysły co może być zrobione tu i teraz, w naszych domach, szkołach i firmach, bez proszenia o zgodę polityków.

Te 30 tysięcy tych młodych ludzi dziś uczy się w szkolnych ławkach. Za kilka lat wejdą oni na rynek pracy.
I będą zwracać baczną uwagę na to czym jeżdżą do pracy, co jedzą i z jakich opakowań, co dalej dzieje się ze śmieciami lądującymi w koszu. Dla takiego pracownika ekologia nie jest i nie będzie kwiatkiem u kożucha – będzie to styl codziennego życia i codziennych wyborów, wypracowany przez lata.

Firma może skorzystać z umiejętności takiego pracownika, aby zmniejszyć rachunki za prąd, za wodę, za papier i tusze. Zatrudnienie takiego pracownika to dodatkowa korzyść dla firmy, ponieważ nie tylko wykonuje on swoją normalną pracę biurową, magazynową, produkcyjną, ale jeszcze bez wielkiej motywacji ze strony przełożonych szuka oszczędności dla firmy. Jest to oczywiście wyzwanie dla kadry zarządzającej, ponieważ takiemu pracownikowi trzeba dać pole do popisu. Trzeba dać możliwość praktycznego przetestowania rozwiązań i oceny pieniężnych oszczędności. Szacuje się, że łatwo można zaoszczędzić około 20% kosztów energii bez zmniejszenia komfortu życia i pracy. Ile może być wart dla firmy pracownik, który bez specjalnych nakładów tnie koszty o jedną piątą? Czy taki pracownik jest potrzebny?



Ale kierownictwo w firmie może też starać się uciszyć takiego aktywnego pracownika, jeśli już podejmując działania, to na zasadzie parawanu: niby coś robimy i o tym mówimy, ale za kulisami pracujemy tak brudno i z takim marnotrawstwem jak dotąd. Koronnym przykładem takiej „strategii” jest wstawianie adnotacji na końcu maila „drukowanie tej wiadomości jest szkodliwe dla środowiska” lub „jeśli nie musisz, nie drukuj tego maila”. Jeśli w twojej firmie wszyscy używają tabletów, to taki dopisek ma sens. W przeciwnym razie jest to działanie parawanowe.

Problem z przestawieniem się firm na proekologiczne działanie i myślenie wynika z przyzwyczajeń do blichtru i rozbuchanego luksusu. W bankach, urzędach, kancelariach codziennie zużywa się tony papieru na coraz piękniejsze foldery, prospekty i ulotki. Generuje się kolejne formularze do każdego kroku w procesie produkcyjnym lub usługowym. Hitami bezmyślności są np. formularz mówiący o tym, że klient nie chce korzystać z jednego z produktów oferowanych przez firmę, rachunki na kilkanaście groszy wydrukowane (zgodnie ze wszystkimi wymogami „company policy” i „corporate brand identity”) na lśniącym, delikatnym i białym niczym śniegi na Kilimandżaro papierze z wypukłym, soczyście kolorowym nadrukiem, utrzymywanie przez całą noc zapalonych świateł w biurach wysokiego biurowca lub oznaczanie produktów symbolem Energy Star i dołączanie do niego siedmiu instrukcji obsługi (każda w innym języku) zapakowanych starannie w szczelną torebkę foliową, każda oddzielnie. Jak gdyby Polak wolał czytać instrukcję użytkowania odkurzacza po japońsku niż po polsku.

Jeszcze kilka lat, a sprytne firmy zaczną rekrutować pracowników z ekologiczną wiedzą i będą ich wykorzystywać, żeby zaoszczędzać pieniądze akcjonariuszy. Zaś tych, którzy już pracują, będą wysyłać na specjalne kursy reformujące myślenie o oszczędzaniu energii i warsztaty uczące nowych sposobów walki z marnotrawstwem.

Michał Brennek, Manager Projektów, Regionalne Centrum Ekologiczne REC