Miało być pięknie. Miała w tym roku ruszyć prywatyzacja przez giełdę. Ale w zasadzie nie ruszy.
Powód główny - sytuacja na rynkach finansowych, czyli bessa, przez wiele miesięcy był ignorowany w wypowiedziach przedstawicieli Skarbu Państwa. Jakoś dziwnie byli oni przekonani, że bessa nie dotyczy akcji spółek, które rząd zamierza zaoferować inwestorom. O ile emanacja spokojem ze strony polityków nie dziwi, o tyle w większości - z naprawdę drobnymi, ale chlubnymi wyjątkami - nie mają oni pojęcia o rynku kapitałowym i giełdzie oraz mechanizmach nimi rządzących. Jednak trwanie przez wiele miesięcy w uporze może świadczyć, że coś złego dzieje się albo z personelem merytorycznym Ministerstwa Skarbu albo z doradcami. Jest jeszcze inne wyjście - minister nie słucha.
Fiasko publicznej oferty akcji Tarnowa (spory pakiet akcji objęły spółki kontrolowane przez MSP) było sygnałem ostrzegawczym, że nawet najlepszej jakości państwowy towar podlega takim samym prawom jak towar prywatny. Potem były wakacje, a teraz minister skarbu głośno mówi o dylemacie: sprzedawać dziś, czyli tanio, czy może poczekać, licząc, że trendy w światowej gospodarce i na giełdach się odwrócą i będzie można sprzedać drożej.
Dylemat ministra jest dylematem każdego właściciela. Dobry właściciel ma plan B, czyli awaryjny. A to oznacza, że ma pomysł na to, jak sfinansować inwestycje, które chciał zrealizować za pieniądze pozyskane z oferty publicznej. Wie też, co może poczekać, a które inwestycje trzeba zrealizować, bo bez nich firma może mieć kłopoty.
Jakby bessy było mało, w przypadku jednego projektu prywatyzacyjnego swoje trzy grosze postanowił dołożyć prezydent. IPO akcji warszawskiej giełdy została zablokowana, bo umożliwiającą tę operację ustawę prezydent skierował do Trybunału Konstytucyjnego. Giełda więc poczeka nie tylko na nowe prywatyzowane spółki, ale także na swą prywatyzację.