Pięć największych firm z Wall Street wypłaciło w ciągu ostatnich pięciu lat swoim szefom gigantyczną sumę 3 miliardów dolarów. To oni nadzorowali przygotowywanie i sprzedaż pożyczek, które przyczyniły się do upadku systemu bankowości inwestycyjnej.

Największe wynagrodzenie dostawali szefowi Merrill Lynch. Stanley O’Neal otrzymał 172 mln dol. w latach 2003-2007, a obecny dyrektor wykonawczy John Thain od grudnia ubiegłego roku dostał 86 mln dol., włączając w to premie. Bank inwestycyjny został sprzedany Bank of America za 50 mld dol.

Drugim rekordzistą jest James „Jimmy” Cayne, który kierował bankiem inwestycyjnym Bear Stearns zanim firma upadła i została przejęta przez JPMorgan Chase. Na konto Cayne wpłynęło łącznie 161 mln dol.

Obecny sekretarz skarbu Henry Paulson w latach 2003-2006, jako szef największego banku inwestycyjnego Goldman Sachs otrzymał 111 mln dol.

Firmy z Wall Street dzieliły się dość szczodrze ze swymi pracownikami

W 2007 roku pięć największych – Goldman, Morgan Stanley, Merrill, Lehman Brothers i Bear Stearns – zatrudniało 186 tys. osób, którym wypłacono 86 mld dol., w tym 39 mld dol. premii. Było to akurat wtedy, gdy zaczęły się piętrzyć problemy z tzw. łatwymi kredytami (subprime). Przeciętne wynagrodzenie pracownika banku inwestycyjnego wyniosło 353 tys. dolarów, w tym premie w wysokości 211,8 tys. dolarów.

W ciągu pięciu lat do 2007 wiodące banki inwestycyjne z Wall Street osiągnęły zyski netto w łącznej kwocie 93 mld dolarów.

T.B., Bloomberg