Inwestorzy lubią chwalić się sukcesami, ale powody własnych porażek bardzo chętnie zrzucają na innych.
Skłonność do przypisywania sobie przyczyn własnych sukcesów nie jest niczym nieznanym. Psychologowie znają to zjawisko pod nazwą egotyzm atrybucyjny. Każdemu z nas zjawisko to pozwala na utrzymanie choćby poczucia własnej wartości. Z drugiej strony powody własnych porażek i niepowodzeń bardzo chętnie zrzucimy na innych. Giełda i inwestowanie jest fantastycznym polem badawczym do zaobserwowania tej tendencji, zarówno wśród indywidualnych inwestorów amatorów, jak i wśród zawodowych zarządzających.
Wyobraźmy sobie sytuację, która wcale nie jest taka hipotetyczna. Od trzech lat ceny akcji na rynku rosną, pan Kowalski podejmuje decyzję o zainwestowaniu części swoich pieniędzy na giełdzie. Przygotowywał się do tego momentu już jakiś czas, osaczany zewsząd informacjami o zyskach znajomych i dziesiątkach procentów, jakie łatwo można zarobić. Kupuje akcje spółki, którą starannie (choćby za sugestią znajomego lub artykułu w gazecie) wybrał spośród ponad 300 notowanych na rynku. Po tygodniu ma mniejszy lub większy zysk. Dokonuje kolejnej transakcji i znów jest do przodu. Trwa hossa, prawdopodobieństwo, że wybierze akcje, które zyskują, jest bardzo wysokie. Jednak w pewnym momencie pan Kowalski zaczyna wierzyć, że to jego umiejętności są odpowiedzialne za ten sukces. Zwłaszcza że prawdopodobnie zaczyna interesować się którymś rodzajem analiz - fundamentalną lub techniczną. Być może od czasu do czasu traci, ale wtedy jest przekonany, że nie zwrócił uwagi na jakieś ważne elementy albo ktoś specjalnie dołuje kurs. Jeśli podczas bessy nie zweryfikuje tego podejścia, ma szansę zasilić grono tych, którzy trwale zniechęcą się do rynku.
Spora część czytelników na pewno pamięta sytuację, jaka towarzyszyła modzie na małe i średnie spółki, której głównym przejawem było otwieranie kolejnych funduszy inwestujących w ten sektor przedsiębiorstw.
Przedstawiciele TFI, omawiając wyniki nowo powstałych funduszy, zwracali uwagę na umiejętności zarządzających, fantastyczne zdolności wyboru spółek, perspektywy wzrostu branży, które w ocenie firmowych analityków były nieograniczone. Od roku ceny akcji tych firm spadają bardzo mocno i trudno znaleźć kogoś, kto powie - pomyliliśmy się/popełniliśmy błąd. Na początku za spadki byli odpowiedzialni drobni inwestorzy, którzy dali się ponieść emocjom i wycofali pieniądze. I nie miało znaczenia, że wcześniej ci sami drobni przyczynili się do wzrostu cen, przynosząc owe pieniądze. Później winnymi okazała się zła koniunktura w USA, kryzys kredytowy, wzrost cen ropy i surowców (notabene kilka miesięcy wcześniej uznawany za korzystny dla sektora) - ale w żadnym wypadku nie zarządzający i analitycy.
I tak trwa ten ciągły cykl, w którym dobrzy jesteśmy my, a źli wyłącznie inni. A inwestorzy są po prostu ludźmi i w swoich zachowaniach specjalnie się od siebie nie różnią.