Rośnie liczba wyłudzeń kredytów. Według danych Komendy Głównej Policji w tym roku zatrzymano już ponad 7,6 tys. podejrzanych. Banki straciły na tym setki milionów złotych.
Przestępcy stosują coraz bardziej wymyślne metody oszustwa: zakładają firmy krzaki, wynajmują biura i zatrudniają dziesiątki fałszywych pracowników, których zadaniem jest wyłudzenie pożyczki.

Zamiast napadu

Skala oszukańczego procederu jest ogromna. Tylko w ostatni piątek wrocławska policja zatrzymała trzech członków szajki liczącej aż 26 osób. Członkowie grupy fałszowali dokumenty, dzięki którym dostawali kredyty hipoteczne na domy i mieszkania. Wyłudzili z banków co najmniej 30 mln zł.
– Wyłudzanie pożyczek staje się coraz popularniejsze, a wyłudzacze są coraz lepiej przygotowani, świetnie znają prawo i zasady przyznawania pożyczek – przyznaje Andrzej Borowiak z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Takich spraw z roku na rok przybywa.
Potwierdza to Grażyna Puchalska z biura prasowego KGP: – Jeszcze pięć lat temu było ich przez cały rok niewiele ponad 5 tys., ale już w ubiegłym roku takich spraw mieliśmy ponad 10 tys.
Zdaniem oficera operacyjnego łódzkiej komendy miejskiej, który zajmuje się przestępczością gospodarczą, im bardziej banki zaostrzają zasady przyznawania kredytów i dokładniej sprawdzają klientów, tym bardziej przestępcy stają się pomysłowi. – Po co napadać na bank i brudzić sobie ręce, jak można te same pieniądze zdobyć w mniej niebezpieczny sposób – mówi policjant.

Wyłudzę kredyt sp. z o.o.

– Coraz częściej szajki wyłudzaczy działają jak świetnie zorganizowane przedsiębiorstwa – mowi Borowiak. Oszuści najczęściej stosują metodę „na firmę”. Mózg organizacji wyszukuje tzw. słupy, osoby, które mają wziąć kredyt. Załatwia im fałszywe papiery, a czasem nawet zakłada fałszywą firmę, w której ich zatrudnia. Opłaca im również ZUS, a nawet spłaca pierwsze kilka rat. Potem jednak bank przestaje dostawać pieniądze. Kiedy zaczyna szukać zadłużonego, okazuje się, że nie ma go pod adresem zameldowania, a firma, w której rzekomo pracował, już nie istnieje.
Właśnie tak funkcjonowała licząca kilkadziesiąt osób grupa, którą na przełomie października i listopada rozbili funkcjonariusze wrocławskiego oddziału Centralnego Biura Śledczego. – Mózgiem organizacji był 35-letni mężczyzna, który wyszukiwał bezrobotnych, biednych ludzi nienotowanych w Biurze Informacji Kredytowej. Kupował im ubrania, wynajmował pokój w hotelu, gdzie mogli się ubrać, uczesać i umyć. Tak przygotowani oraz odpowiednio przeszkoleni, co mówić i jak uzupełniać dokumenty, szli do banków po pożyczki. Byli na tyle skuteczni, że wyłudzili blisko 500 kredytów o wartości 4,5 mln zł – opowiada Borowiak.



„Słupy” za swoją pracę dostają raczej skromną zapłatę. – Prowizja to zazwyczaj 10 proc. kwoty zaciągniętego kredytu – opowiada nam prokurator Łukasz Harpula, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie, gdzie ostatnio rozbito jedną z największych szajek wyłudzaczy. Zatrzymano już 108 osób, z czego około 80 stanowiły właśnie wynajęte „słupy”. Łącznie wyłudziły ponad 5 mln złotych. – Co ciekawe, bardzo często od prowizji organizatorzy procederu odliczali „słupom” koszt „zabiegów pielęgnacyjnych”, ubrań i alkoholu, jaki dostawali przed akcją – dodaje Harpula.
Nieoficjalnie śledczy przyznają, że w tym roku tylko w wyniku działalności tych największych szajek banki straciły blisko 200 mln złotych. – Oczywiście zajmowany jest majątek złapanych przestępców, ale pokrywa on zaledwie część strat – mówi śledczy z Łodzi.

Banki na wojnie

Bankowcy przyznają, że problem coraz bardziej się nasila. – To żaden powód do chwały, ale tylko w czerwcu udzielono w naszych oddziałach blisko sto kredytów, co do których już wiemy, że były lewe – przyznaje anonimowo rzecznik jednego z dużych banków.
– Dosyć wyraźnie przybywa od kilku miesięcy oszustw popełnianych przez firmy, i to nawet te, które są naszymi wieloletnimi klientami – dodaje Jacek Zdziarstek, dyrektor departamentu zgodności ze standardami i bezpieczeństwa Raiffeisen Bank Polska. Również szeregowi pracownicy banków opowiadają, że oszustwa to dla nich poważny problem.
– Co tydzień udaje nam się odsiać przynajmniej dwa, trzy wnioski kredytowe, za którymi ewidentnie stoją przestępcy. Mamy opracowane szczegółowe zasady, jak ich wyłapywać: dzwoni się do pracy, sąsiadów, potwierdza, czy na pewno klient pracuje, mieszka. Ale i tak nie zawsze udaje się rozpoznać oszusta – opowiada pracownik banku Citi Handlowy z Poznania.