Przedstawiony przez ministra finansów czarny scenariusz przyszłości budżetu jest obliczony na to, by w toku kampanii prezydenckiej powiedzieć, że jest lepiej niż zakładano, a to zasługa rządu Donalda Tuska. Przynajmniej w części jest to element czarnego PR-u - powiedział w niedzielę PAP doradca prezydenta, prof. SGH Adam Glapiński.

Zdaniem Glapińskiego, "rząd chce przyzwyczaić opinię publiczną do złego scenariusza. Tymczasem wiadomo, że przy słabej złotówce - co przy dużym deficycie jest pewne - budżet będzie mógł liczyć na zyski NBP na poziomie ok. 5-6 mld zł, a minister finansów to wyklucza. Nie będzie też tak niskiej, jak zakłada rząd, 1-procentowej, inflacji. Wyniesie ona z pewnością ok. 3 proc., a to też da budżetowi dodatkowe dochody" - wyjaśnił.

W weekendowych wydaniach "Rzeczpospolitej", "Gazety Wyborczej" i "Dziennika" minister finansów podał, że deficyt budżetu państwa w 2010 r. wyniesie 52,2 mld zł, zamiast zakładanych dotychczas 18 mld zł. Dług publiczny może natomiast przekroczyć 55 proc. PKP. W 2009 r. dług ten ma wzrosnąć o 6 proc., a w 2010 r. o kolejny punkt procentowy. Rząd nie zakłada na razie podwyżki podatków, a jako metodę na załatanie budżetowej "dziury" wskazuje prywatyzację.

Jak zaznacza Glapiński "aby uzyskać potrzebną sumę ok. 30 mld zł, która zresztą jest raczej nierealna, rząd musiałby zdecydować się na skrajnie nieodpowiedzialną wyprzedaż majątku narodowego, co z pewnością zrodziłaby ogromne napięcia społeczne".

"Po ogłoszeniu takich wskaźników, rząd sam przyznał się, że nie mamy co marzyć o wejściu do strefy euro w latach 2012 czy 2013"

"Próby sprzedaży polskiego sektora energetycznego czy paliwowego państwowym firmom szwedzkim, nie są przecież prywatyzacją. To nadal będzie majątek państwowy, tyle, że należący do rządów obcych, a nie do państwa polskiego" - powiedział Glapiński.

Deficyt budżetowy na poziomie 52,2 mld zł doradca prezydenta nazwał "katastrofą finansów publicznych i polityki rządu, który za główny cel stawiał sobie utrzymanie deficytu w ryzach". Za jeszcze większą katastrofę Glapiński uznał przekroczenie 55-procentowego progu ostrożnościowego jeśli chodzi relację długu publicznego do PKB.

"Po ogłoszeniu takich wskaźników, rząd sam przyznał się, że nie mamy co marzyć o wejściu do strefy euro w latach 2012 czy 2013, przy czym jeszcze niedawno upierał się premier Tusk. Pierwszym realnym terminem może być rok 2015, czyli już po kryzysie. Rząd nie powinien dłużej oszukiwać obywateli, że Unia obniży nam kryteria wejścia do euro. Na żadne szczególnie warunki nie mamy co liczyć" - powiedział Glapiński.

"Mówiąc o konieczności zwiększenia deficytu, opozycja chciała zrobić to na początku kryzysu, gdy spadały produkcja i inwestycje"

Odnosząc się do zarzutów stawianych przez rząd opozycji i prezydentowi, którzy chcieli podwyższenia deficytu budżetowego, Glapiński zaznaczył, że "nie chodziło o to, by zrobić to dopiero wtedy, gdy dochody i wydatki państwa zupełnie się rozejdą".

"Mówiąc o konieczności zwiększenia deficytu, opozycja chciała zrobić to na początku kryzysu, gdy spadały produkcja i inwestycje. Umożliwiłoby to poprawię koniunktury. Tymczasem rząd jedynie oszczędzał, co jest archaiczną metodą walki z kryzysem gospodarczym" - powiedział doradca ekonomiczny prezydenta.

Jego zdaniem, "po wyborach prezydenckich, gdy przestaną mieć znaczenie elementy istotne w kampanii, bez reformy finansów publicznych, w tym KRUS, nie da się już uniknąć znaczącej podwyżki podatków i drastycznych cięć, innych niż sztywne, wydatków publicznych".