Prowadzenie działalności na rynku drzewnym to ciągła walka o surowiec. Mimo to wciąż można znaleźć dochodową niszę w tej branży.
Ponad 1/4 powierzchni naszego kraju stanowią lasy. To nasze dobro narodowe, z którego korzysta niemal 8 tys. przedsiębiorstw. Wydawałoby się więc, że rozpoczęcie działalności w przemyśle drzewnym zagwarantuje nam prosperity w biznesie. Niestety, nie jest to jednak łatwy kawałek chleba. Paradoksalnie największym problemem branży jest bowiem dostęp do surowca. Braki drewna zmuszają czasem wiele firm do kilkumiesięcznych postojów produkcyjnych, w ekstremalnych przypadkach do zamknięcia działalności.

Silna konkurencja zagraniczna

– W minionym roku w branży działało około 7800 firm. Dziś przerabiających drewno jest już mniej. Z naszych ustaleń wynika, że działania zaprzestało lub obecnie rozważa taką ewentualność około 1 tys. przedsiębiorstw – mówi Sławomir Wrochna, prezes Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego (PIGPD).
Szacuje się, że w branży tartacznej bezpośrednich klientów Lasów Państwowych (LP) jest blisko 6,5 tys. firm. W większości są to małe przedsiębiorstwa o zasięgu lokalnym. Według PIGPD firm, które przemysłowo przecierają drewno, czyli są poważnymi klientami LP, jest około 1 tys.
– Pozostali to małe firmy, głównie rzemiosło, które biorą śladowe ilości surowca z lasów – tłumaczy Sławomir Wrochna.
Mają one wielki problem z pozyskaniem drewna z LP.
– Rynek jest bardzo trudny. Polskie tartaki przegrywają w dostępie do surowca, którego notorycznie na rynku brakuje, z firmami z zagranicy – przyznaje Andrzej Kowalewski, prowadzący zakład w Kotlinie Kłodzkiej.

Rentowność firm bliska zeru

Według Sławomira Wrochny prowadzona przez LP gospodarka marginalizuje nasz przemysł w skali świata.
– W Kanadzie, Japonii, Chinach czy Stanach Zjednoczonych biją nas na głowę. Tam można kupić surowiec za 50 dol., a wyrób sprzedaje się za 450 dol. Tartaki tam więc świetnie prosperują, bo mogą liczyć na dziewięciokrotną przebitkę. Tymczasem u nas nie można uzyskać nawet trzykrotnej – podkreśla szef PIGPD.
Eksperci podkreślają, że problemem jest też niekorzystna struktura własności polskiego przemysłu.
– Tak zwany przemysł wielki, czyli produkcja płyt i papieru, który jest w rękach kapitału obcego, to bardzo poważny klient Lasów Państwowych. I on ma rentowność dwucyfrową. Dla porównania polski słaby, rozdrobniony przemysł tartaczny zawsze oscylował blisko zera. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w ostatniej dekadzie tylko przez dwa lata mieliśmy sytuację, gdzie średnio rentowność rodzimych firm była powyżej zera – dodaje Sławomir Wrochna.
Rentowność ta w branży rzadko przekraczała jednak 5 proc.
– Na przykład w ubiegłym roku byliśmy nawet na minusie – przyznają w PIGPD.
Średnia płaca pracowników tartacznych w Polsce znajduje się poniżej poziomu 2 tys. zł netto. Właściciele tartaków (małych i średnich) mogą liczyć zazwyczaj na 2–4 razy większe zyski.

Kosztowne maszyny

– To, ile wydamy na start, zależy od tego, czy chcemy prowadzić biznes na dużą skalę, czy może myślimy o małym zakładzie przeróbki drewna – mówi Jarosław Czarnik, właściciel portalu tartaki.com.pl.
Eksperci twierdzą, że wchodzący dopiero na ten rynek, przedsiębiorcy powinni zainwestować w urządzenia kilkuletnie, z czasem – gdy interes rozwinie się – mogą kupować nowe, zachodnie maszyny. Według Jarosława Czarnika na początek może wystarczyć najprostszy trak.
– Taką maszynę można kupić już za 20 tys. zł – tłumaczy.
Większe tartaki na to podstawowe narzędzie wydają jednak pięć, a często nawet siedem razy więcej. To spory wydatek, tym bardziej że w dużych przedsiębiorstwach potrzeba zazwyczaj kilka traków, zarówno stacjonarnych, jak i mobilnych. Jak zaznacza nasz rozmówca, to jednak nie wszystkie wydatki.
– Warto bowiem zainwestować w obrzynarkę i strugarkę – dodaje.
Za takie używane urządzenia zapłacimy co najmniej 15–20 tys. zł. Dodatkowo tartak powinien być wyposażony w odciąg do trocin (kilkunastoletni za ok. 9 tys. zł), wózek widłowy, ostrzarkę do noży. W sumie powinniśmy zmieścić się w około 70 tys. zł. To jednak absolutne minimum. Uruchomienie tartaku z prawdziwego zdarzenia jest jednak znacznie droższe. Przyda się bowiem choćby ładowarka do transportu okrąglaków i tarcicy. A to spory koszt, rzędu 300 tys. zł.