Książeczki mieszkaniowe, reanimowany przez PKO BP relikt PRL, zaczynają robić furorę. Po blisko 20 latach przerwy bank postanowił wykorzystać markę i zaproponował książeczki w unowocześnionej formie. Pomysł chwycił. W ciągu pół roku wykupiło je 160 tysięcy osób.

W czasach PRL na książeczkach pieniądze na wymarzoną kawalerkę, M2 czy M3 odkładały miliony Polaków. Wielu, choć robiło to razem ze swoimi rodzicami latami, i tak nie osiągnęło sukcesu. Albo nie udawało im się zaoszczędzić wystarczająco dużo, albo mimo oszczędności nie było dla nich mieszkania. Dziś niewykorzystane środki na tych starych książeczkach ma wciąż 1,4 mln Polaków - łącznie ponad 10 mld zł.

Mimo to, jak się okazuje, książeczki pozostały w pamięci Polaków jako na tyle skuteczna metoda na zdobycie mieszkania, że kiedy w styczniu PKO BP znowu zaproponował taką formę oszczędzania, klienci tłumnie ruszyli po ich nowe wydanie. Ten fenomen eksperci tłumaczą tym, że skoro z powodu kryzysu banki zaostrzyły zasady przyznawania kredytów, to ludzie zaczęli szukać innych metod na zdobycie pożyczki.

Nowe książeczki różnią się jednak od tych z czasów PRL. Oferują oszczędzającym oprocentowanie zbliżone do lokat bankowych (od 4 do 5,3 proc. w skali roku) i są zwolnione z 19-proc. podatku Belki. Do tego dochodzą dodatkowe profity przy przyszłym zaciąganiu kredytu hipotecznego w PKO BP: niższe prowizje i opłaty. Jak duże, zależy od tego, ile wpłacono na książeczkę. Do 50 tys. zł oszczędności opłaty (np. za wycenę mieszkania lub wcześniejszą zmianę kredytu) obniżane są o 50 proc., powyżej 50 tys. obniżka wynosi już 75 proc. Oszczędzać trzeba minimum 12 miesięcy.

Czytaj więcej na dziennik.pl.

Sylwia Czubkowska