Otwarcie kina to droga inwestycja, ale nie tylko pieniądze decydują o sukcesie. Trzeba znać gusta widzów i znaleźć wyjątkowy pomysł na ten biznes.
Z danych Boxoffice.pl o sprzedaży biletów wynika, że 19 proc. rynku nadal należy do kin niezależnych. Polacy nadal wydają kilkadziesiąt milionów złotych na seanse w niewielkich, często jednosalowych kinach.
– Jeśli ma pan co najmniej 500 tys. zł, to może pan próbować założyć kino. Za tę kwotę można kupić sprzęt i przygotować kino. Nawet drugie tyle kosztować może adaptacja oraz przygotowanie kawiarni czy baru – mówi Tomasz Jagiełło, prezes Centrum Filmowego Helios, trzeciego co do wielkości operatora kin w Polsce.
– Moje szacunki, co do kosztów wyposażenia w sprzęt, są podobne. Ale pomijamy tu jeszcze kwestię lokalu, która jest przecież niezwykle istotna i kosztowna. To nie jest łatwy biznes, trzeba mieć spore doświadczenie, by poradzić sobie na tym niezwykle trudnym rynku – dodaje Paweł Szypowski, prowadzący otwarte niedawno w Warszawie kino Alchemia.
Pomysł nie jest jednak skazany na porażkę już na starcie. Sukces na tym rynku jest możliwy, ale wymaga znalezienia swojej niszy i ogromnej wirtuozerii w podejściu do biznesu, zarówno jeśli chodzi repertuar, jak i o marketing.

Najważniejsza lokalizacja

Najważniejsza jest lokalizacja, czyli miasto, w którym chcemy uruchomić biznes, oraz jego wielkość. Im większe, tym lepiej, szczególnie jeśli nie ma w nim jeszcze dużej konkurencji ze strony multipleksów.
– Zasada biznesowa jest mniej więcej taka, że na 20 tys. potencjalnych klientów miesięcznie wystarczy jedna sala kinowa. Nie więcej, bo druga będzie świecić pustkami – tłumaczy Tomasz Jagiełło.
– W miastach poniżej 50 tys. mieszkańców prowadzenie kina na czysto rynkowych zasadach to już problem – przyznaje Artur Pyra z Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych.
– Jeśli w takiej miejscowości jest kino, to przeważnie należy do domu kultury lub w inny sposób dotowane jest przez samorząd – dodaje Artur Pyra.
Dlatego im większe miasto, tym większa szansa, że kino znajdzie widzów, nawet jeśli działają w nim duże sieci.
– Ostatnio otwarte nowe kina są w takich miastach jak Kraków, Warszawa czy Toruń – dodaje Artur Pyra.
Ważnym czynnikiem jest repertuar. Warszawska Luna zaprasza np. na Tatarak w reżyserii Andrzeja Wajdy czy polski western z 1967 roku Wilcze Echa, ale kusi też dramatem Zapaśnik z Mickey Rourkem czy kreskówką Dzielny Despero. Kino Paradiso, które reklamuje się jako odtrutka na dominację multipleksów i komercji, gra filmy takich reżyserów jak David Lynch, Ken Loach, Bernardo Bertolucci czy Jim Jarmush. Pozostałe znane w Warszawie kina, które też oferują tematykę odbiegającą od masowych multipleksów, działają od dawna i mają porządne zaplecze: Muranów należy do Romana Gutka, jednocześnie właściciela firmy dystrybucyjnej Gutek Film, Femina trafiła pod skrzydła sieci Helios, Świt to kino domu kultury. Kino.LAB jest częścią całościowego programu Centrum Sztuki Współczesnej. Twórca otwartego niedawno kina Alchemia miał z kolei zupełnie inny pomysł na działalność.
– Jesteśmy fundacją non profit. Realizujemy za pomocą kina cele i akcje społeczne, jak np. cykl projekcji dla osób niewidomych i niesłyszących Kino Poza Ciszą i Ciemnością – wyjaśnia Paweł Szypowski.

Wybór repertuaru

Tomasz Jagiełło dodaje, że jeśli myśli się o kinie w kontekście czysto biznesowym, od wyboru repertuaru zależy wszystko. A im bardziej będzie niszowy, tym trudniej liczyć na widzów i zwrot z inwestycji.
– Albo będzie pan grał pakistańskie dramaty obyczajowe, albo coś pokroju Potwory kontra Obcy. W pierwszym przypadku nie wróżę powodzenia, w drugim – znacznie większe – dodaje.
Paweł Szypowski dodaje jednak, że nawet skoncentrowanie się na repertuarze czysto komercyjnym nie będzie proste w realizacji.
– Prawa do filmów sporo kosztują. A ceny są niestety pewną wypadkową konkurencji między największymi sieciami. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli do miasta, w którym chcielibyśmy otworzyć kino, i tego, jak duża jest w nim konkurencja multipleksów – tłumaczy Paweł Szypowski.
Otwierając własny biznes kinowy, można jednak liczyć na – choć niewielkie – dofinansowanie z pieniędzy publicznych, np. z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
– Ale tylko w przypadku inicjatyw, które promują na przykład polskie filmy. Wówczas można liczyć na dofinansowanie konkretnych akcji, np. przeglądów filmowych, ale w kwocie nie większej niż 50 proc. kosztów – tłumaczy Artur Pyra.