W opublikowanym na łamach GP tekście - Witajcie w ciężkich czasach - prezes NFZ Jacek Paszkiewicz zarzucił osobom związanym zawodowo z ochroną zdrowia funkcjonowanie w świecie, gdzie nie obowiązują realia prawne i ekonomiczne.
Według szefa Funduszu (GP 77/2009), lekarze, którzy nie dostrzegają pogarszającej się koniunktury gospodarczej to ignoranci lub osoby mentalnie wyalienowane. A NFZ, jak nie ma środków, to ich po prostu nie wyda – stwierdza prezes – i szpitale muszą sobie poradzić same.
Jego atak skierowany jest głównie pod adresem OZZL, którego przewodniczący dr Krzysztof Bukiel wyjątkowo klarownie tłumaczy, że zdaniem prezesa NFZ obecny system opieki zdrowotnej jest nienaruszalny w swoich zasadniczych elementach. Tymczasem system jest oczywistym skutkiem założeń przyjętych przez polityków i zdaniem związku zawodowego lekarzy nie ma przesłanek, by obecny ustrój ochrony zdrowia uważać za rzecz niezmienną. Krzysztof Bukiel przypomina główne propozycje reform postulowanych przez OZZL, wyjątkowo niską na mapie Europy skalę nakładów na zdrowie, a w szczegółach kwestionuje m.in. konkurs ofert, który jest największą siłą NFZ – monopolisty.
W komentarzu prezesa Funduszu jest też absurdalna argumentacja na temat sprawy wszczętej przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów z wniosku Okręgowej Rady Lekarskiej w Krakowie w grudniu 2003 r. przeciw NFZ w kwestii niedoszacowania świadczeń stomatologicznych. W marcu 2007 r. prezes UOKiK uznał racje ORL i obciążył NFZ kosztami postępowania. W grudniu tego samego roku Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił odwołanie NFZ. Niestety, Sąd Apelacyjny w Warszawie w grudniu 2008 r. zmienił zaskarżony wyrok, uchylając decyzję prezesa UOKiK. Z uzasadnienia wyroku liczącego 26 stron, prezes NFZ zacytował kilka zdań: Fundusz, dysponując pieniędzmi publicznymi w ograniczonej wielkości oraz kierując się koniecznością możliwie najpełniejszego zaspokojenia potrzeb obywateli, miał prawo do wprowadzenia cen maksymalnych na świadczenia zdrowotne. Sąd stwierdził również, że nie można mówić o rażąco niskich cenach w oderwaniu od limitu środków posiadanych przez Fundusz.
Uzasadnienie zawiera sformułowanie, że właśnie do NFZ należy dokonywanie wyceny świadczeń, a stawianie płatnikowi zarzutu ich niedoszacowania i ustalenia rażąco niskiej ceny zakupu świadczeń jest nieprawidłowe, bo pomija w zupełności okoliczność wysokości środków wynikających z planu finansowego Funduszu.
Tymczasem wyrok Sądu Apelacyjnego ma jedynie taki skutek, że gdy wyrok się uprawomocni, postępowanie przed UOKiK będzie toczyć się od początku. Urząd związany będzie bowiem wskazówkami zawartymi w wyroku sądu, który stwierdził, że decyzja została wydana przedwcześnie, ponieważ nie zostały zbadane wszystkie okoliczności sprawy. Nic więc nie zostało przesądzone, jak arbitralnie twierdzi prezes NFZ.
Zdania wyjęte z kontekstu abstrahują przy okazji od ważnych stwierdzeń sądu, że Fundusz jest nie tylko płatnikiem, ale przede wszystkim organizatorem systemu opieki zdrowotnej, i że realizuje zadania o charakterze użyteczności publicznej, a także o tym, że był zobowiązany do przestrzegania zasady zrównoważenia kosztów z przychodami.
Tymczasem prezes NFZ sam wyartykułował bardzo ryzykowną tezę, że prawo płatnika do ustalania cen nie jest niczym ograniczone, poza obowiązkiem równoważenia przychodów i wydatków Funduszu. To czysty nonsens. Ceny nie mogą być abstrakcyjne, a bywają. Muszą one jeszcze wynikać z rzeczywistych kosztów. Są jednak często błędne, przeważnie zaniżone, choć bywa też odwrotnie, o czym najlepiej świadczą tendencje do prywatyzowania niektórych usług medycznych. Potwierdzi to każdy dyrektor szpitala, lekarz czy praktyk kliniczny. Kierując się rozumowaniem prezesa, każda cena za świadczenie, jaka zostanie zaproponowana świadczeniodawcom, musi być przez nich zaakceptowana. To już nie tylko dyktat monopolisty, ale i przeświadczenie o nieomylności, godne Orwella. Wszak Fundusz, pisze jego prezes, ma tylko tyle środków, ile ma, a to oznacza początek i koniec wszelkiej dyskusji.
Dyskusji na określonym poziomie...