Gwałtowny wzrost indeksów na światowych giełdach sprawił, że inwestorzy, według analityków, powinni poważnie potraktować sygnały o nadchodzącym końcu bessy. A to oznacza dla nich jedno - powrót na rynek.

Analogie z przeszłością warto sprawdzać już teraz, bo specjaliści zwracają od pewnego czasu uwagę, że porównanie dotychczasowych okresów bessy mogłoby sygnalizować, że obecnie jesteśmy blisko historycznych czasów trwania rynkowych przecen. Robert Brzoza, dyrektor zespołu instrumentów udziałowych ING przypomniał kilka dni temu, że na rynkach rozwiniętych bessa trwała dotychczas przeciętnie nieco ponad rok, zaś spadki cen wynosiły od 20 do 50 proc. A w Polsce właśnie około 50 proc. straciły ceny banków, zaś obecne wyceny obecne należą do najbardziej atrakcyjnych od lat. W podobnym tonie wypowiadali się Zbigniew Jagiełło, prezes Pioneer Pekao TFI i Cezary Iwański, wiceprezes Pioneer Pekao Investment Management. Również zwracali uwagę na bardzo obecnie atrakcyjne wyceny akcji i wyprzedany rynek. Pdobny w tonie komentarz przedstawili analitycy Open Finance.

Niektórzy już zaczęli zakupy

Co prawda prezes Jagiełło przypomina powiedzenie, że trudno jest przepowiadać, szczególnie przyszłość. Nikt zatem nie powie czy odbicie jest trwałe, tym bardziej, że żadna bessa nie jest dokładnie taka sama jak poprzednie, a obecnie powiązania między rynkami są znacznie bardziej złożone, niż bywało w przeszłości.
Jednak w naturze człowieka leży szukanie oznak lepszych czasów. Warto na spokojne zatem przyjrzeć się rynkowi, bo – o czym mówi Warren Buffet – trudno wyjaśnić, dlaczego inwestorzy zaczynają kupować akcje dopiero wówczas, gdy zaczyna być drogo. To działanie całkowicie nieracjonalne, tym bardziej, że konsumenci na ogół zachowują się przecież rozsądnie i kupują w sklepach wtedy, gdy jest tanio i gdy są wyprzedaże.

Rozważny inwestor powinien zatem korzystać z okazji. Tak czynią już zresztą instytucjonalni inwestorzy – prezes Jagiełło wskazuje, że do towarzystw funduszy inwestycyjnych zaczęły zgłaszać się fundusze private equity, zainteresowane odkupieniem posiadanych przez TFI pakietów akcji niektórych spółek. Z punktu widzenia tych inwestorów jest tanio, więc w perspektywie kilku lat mogą oni liczyć na niezłe zyski. Takich transakcji fuzji i przejęć zaczyna być całkiem sporo – Microsoft uparcie próbuje kupić Yahoo, francuski Credit Mutuel kupuje aktywa Citibanku w Niemczech, a belgijski InBev przejmuje amerykańskiego giganta piwnego: Anheuser-Busch. Być więc może pierwszym symptomem, że już teraz w perspektywie kilkuletniej warto zacząć kupować akcje, jest właśnie wysyp transakcji M&A.

Sygnały świadczą o poprawie na rynku

Specjaliści radzą ponadto uważnie obserwować m.in. ceny paliw, dalsze zeznania instytucji finansowych o czyszczeniu bilansów ze „złych” papierów powiązanych z amerykańskim rynkiem kredytów subprime, upadłości firm, poziom skłonności banków do kredytowania przedsiębiorstw, powrót większych inwestycji w nowe technologie, ale także decyzje banków centralnych i ewentualne zmiany w polityce pieniężnej. Świadomy inwestor powinien mieć więc oczy dookoła głowy i nie dawać się zwodzić alarmistycznym bądź hurraoptymistycznym tytułom prasowym. Powinien natomiast pamiętać starą prawdę, że rynek akcji jest zmienny, ale w perspektywie wieloletniej, co nie oznacza przecież roku czy dwóch, daje większe zyski.

Ale najpierw musi coś upaść

Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI podkreśla, że pytanie o analogie między dotychczasowymi kryzysami a obecną bessą jest wyjątkowo trudne. „Obecny kryzys miał już kilka faz. Rozpoczął się od nieruchomości i kredytów subprime, które z kolei dotknęły instytucje finansowe. Obecnie największym problemem, nie tylko dla gospodarki amerykańskiej, ale globalnej, są bardzo wysokie ceny surowców, w szczególności ropy naftowej. Kryzys (albo przynajmniej jego kolejna faza)
zacznie się kończyć, gdy wyraźnie spadnie cena ropy”. Prezes Buczek podkreśla, że na pewno sytuacja jest bardziej dynamiczna niż przy poprzednich tego typu wydarzeniach, chociażby z powodu działalności coraz bardziej skomplikowanych wehikułów inwestycyjnych. „Z drugiej strony globalna gospodarka - jak zawsze - potrzebuje czasu na otrząśnięcie się i powrót do stabilnych wzrostów” - dodaje.

Zdaniem szefa Quercus TFI, poza ewentualnym spadkiem cen ropy naftowej, dobrym sygnałem początku końca bessy byłby, paradoksalnie, upadek dużej instytucji, takiej jak znacząca korporacja, bank czy fundusz hedgingowy. „Dopiero wówczas podjęte zostaną skuteczne działania, mające na celu ograniczenie wpływu tego, co obecnie dzieje się na rynku surowcowym czy nieruchomości. Pomogłoby również przełomowe odkrycie w zakresie taniego pozyskiwania energii i to najlepiej odnawialnej, ale o to nie będzie łatwo” – podkreśla Sebastian Buczek.

Jednak po informacjach, że rząd USA i Fed postanowiły ratować Fannie Mae i Freddie Mac, odsunęło się w czasie prawdopodobieństwo pojawienia się informacji o upadku dużej instytucji finansowej. Rynki jednak są tak niespokojne, że nie można wykluczyć, iż taka informacja nagle się pojawi.

Zaufanie na rynku już lekko rośnie

Maksymilian Łochowski z Superfund TFI SA przypomina, że na wzrost ryzyka i ograniczenie płynności na rynku międzybankowym wpływ miała niepewność co do faktycznej wielkości strat poniesionych przez instytucje finansowe po kryzysie hipotecznym. Jednak w ciągu ostatnich tygodni wzajemne zaufanie instytucji finansowych zaczęło lekko rosnąć. „Odzwierciedleniem jest umiarkowany spadek TED spread (stanowi różnicę pomiędzy oprocentowaniem 3-miesięcznych amerykańskich papierów skarbowych, a 3-miesięczną dolarową stopą depozytową na rynku międzybankowym (LIBOR USD)). Do wzrostu zaufania na rynku międzybankowym w istotnym stopniu przyczyniła się bezprecedensowa interwencja FED, która pozwoliła na uniknięcie upadłości banku inwestycyjnego Bear Stearns. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że największe instytucje finansowe największe odpisy aktualizujące wartość inwestycji w instrumenty o podwyższonym profilu ryzyka mają już za sobą” – dodaje Maksymilian Łochowski. Czy jednak to wystarczy do szybkiej poprawy na amerykańskim rynku nieruchomości? Raczej nie. „Biorąc pod uwagę skalę wzrostów poprzedzających obecne załamanie cen, spowolnienie gospodarcze, fatalne nastroje konsumentów, wysoką presję inflacyjną, prawdopodobieństwo odwrócenia niekorzystnego trendu na amerykańskim rynku nieruchomości w drugiej połowie bieżącego roku jest stosunkowo małe” – podkreśla analityk Superfund TFI.

Michał Poła, analityk New World Alternative Investments zwraca uwagę, że obecny kryzys jest nietypowy i nie da się wskazać ram czasowych, w których mógłby się on zamknąć. Jego zdaniem choć wiele symptomów pozwala czynić porównania do poprzednich kryzysów, to jednak w obecnym są elementy szczególne i niezwykle ciężko jest jednoznacznie wskazać pierwotne czynniki, które go wywołały. „Podstawowe hipotezy to kryzys na amerykańskim rynku kredytowym oraz wzrost cen surowców. Pojawiają się jednak głosy, że błędy popełniono już wiele lat temu, np. przez politykę zbyt niskich stóp procentowych lub błędy w polityce energetycznej. Obwinia się również bankowców, którzy po kryzysie wywołanym upadkiem funduszu LTCM (w 1998 r.) nie wyciągnęli właściwych wniosków i doprowadzili do powstania kolejnej bańki spekulacyjnej związanej z nowoczesnymi instrumentami kredytowymi, przeszacowując przy tym umiejętność ich obsługi” - dodaje.

Podobieństwa więc są, ale dzisiejsze problemy są znacznie bardziej skomplikowane, co w rezultacie wręcz wyklucza analogie z przeszłością, zaś nietypowy charakter kryzysu sprawia, że trudno zwalczać jego skutki. „Wśród wskaźników ekonomicznych niełatwo wskazać takie, które mogą z dużym prawdopodobieństwem sygnalizować zbliżający się koniec problemów globalnych rynków finansowych i gospodarki” - podsumowuje Michał Poła. Jego zdaniem nie należy np. odwoływać się do indeksów koniunktury giełdowej, które przez niektórych analityków są uważane za 6-9 miesięczny sygnał wyprzedzający. Z drugiej jednak strony po kryzysie kredytowym banki wzięły się za przemodelowanie zarządzania ryzykiem i przynosi to skutki w postaci poprawy zaufania na rynku międzybankowym, widoczne w zmniejszaniu spreadów kredytowych. „Niestety, każda nowa informacja o problemach w kontekście odpisów z tytułu "złych długów" na nowo je rozszerza” – dodaje Michał Poła. Na rynku pieniężnym należy też, jego zdaniem, dodatkowo spodziewać się zawirowań, w związku z niewiadomą jeśli chodzi o przyszły kształt polityki banków centralnych, które dopiero teraz zastanawiają się nad możliwymi zmianami.

Analityk NWAI nie ma też większych nadziei jeśli chodzi o rynek ropy naftowej, nawet jeśli niektórzy komentatorzy uważają, że na rynku paliw jest bańka spekulacyjna, która w końcu mogłaby pęknąć, za czym poszedłby spadek inflacji i ożywienie gospodarcze. „Szereg czynników fundamentalnych wskazuje, że podstawą wzrostów cen ropy oraz innych surowców energetycznych jest wyraźna przewaga popytu nad podażą o fundamentalnym charakterze. W opinii coraz szerszej rzeszy analityków cena w granicach 200 dolarów pod koniec roku wydaje się więc realna, a prawdopodobieństwo pęknięcia bańki – ograniczone”. Dlatego też za kluczowe warunki początku końca obecnego kryzysu Michał Poła uznaje uwolnienie bilansów banków od „toksycznych długów” i uniezależnienie się gospodarki od paliw kopalnych. „Spełnienie tych warunków jest jednak na dzień dzisiejszy bardzo trudne i, mimo iż nie grozi nam ogólnoświatowa recesja, nie sposób z pełną odpowiedzialnością ogłaszać bliski koniec zawirowań na rynkach finansowych” – podsumowuje Michał Poła.

Czekajmy na inwestycje

Nieco mniej pesymistyczny jest Grzegorz Błachnio, specjalista ds. ubezpieczeń i marketingu Euler Hermes Zarządzanie Ryzykiem. Uważa on, że należy czekać z optymizmem na kilka sygnałów. To m.in. większa skłonność banków do finansowania działalności firm (mniejsze spready i mniej rygorystyczne inne warunki kredytowe). „Jeżeli kryzys dotyka firmy, gdy ponad 20 proc. banków deklaruje zwiększanie spreadu kredytowego, to analogicznie – jeśli mniejsza liczba banków będzie chciała w ten sposób usztywnić swoja politykę kredytowa, zapowiadać to będzie lepsza koniunkturę. Będzie to „samospełniająca" się przepowiednia ze strony ankietowanych instytucji finansowych – ich oczekiwanie na polepszenie się koniunktury gospodarczej wsparte będzie zastrzykiem świeżej gotówki dla firm, które rozwiną inwestycje” – wyjaśnia Grzegorz Błachnio. Kolejny pozytywny sygnał to chwila, gdy pojawią się informacje o początku końca ograniczania kosztów i inwestycjach w nowe technologie. Stąd np. to nie informacja o zwiększeniu produkcji żywności powinna być sygnałem dla inwestorów, ponieważ taki wzrost byłby już efektem wcześniejszych inwestycji. I właśnie na dane o inwestycjach warto zwracać uwagę. Analitycy Euler Hermes zakładają, że pewna poprawa sytuacji może nastąpić na przełomie 2009 i 2010 r.

Inwestorom pozostaje więc założenie, że kryzys w końcu się skończy, a im pozostaje zachowanie spokoju i uważne obserwowanie rynku. Oraz pamięć o opinii Warrena Buffeta na temat racjonalnego inwestowania.

Anna Lach