Zdrowe finanse publiczne, brak deficytu w handlu zagranicznym czy PKB rosnące dzięki oparciu na konsumpcji i inwestycjach – nic lepiej nie chroni przed ochłodzeniem koniunktury.
W ostatnich kwartałach sytuacja w gospodarce zasługiwała na najwyższe noty. PKB w pierwszym półroczu rósł w tempie powyżej 5 proc., a inflacja oscyluje w okolicy 2 proc. Z punktu widzenia finansów państwa sytuacja jest więc komfortowa: budżet napełnia się wpływami z podatków, a po sierpniu wciąż utrzymuje się przekraczająca 1 mld zł nadwyżka. Na koniec roku zamieni się wprawdzie w deficyt, ale ten ma szanse być nawet o połowę niższy od zakładanego. Dobrą koniunkturę widać także w całym sektorze finansów publicznych, którego deficyt może sięgnąć ok. 1 proc. PKB. Na tle Unii Europejskiej prymusem nie będziemy, bo wiele krajów notuje nadwyżki, ale w naszej historii będzie to jeden z lepszych wyników. Sytuacja gospodarcza nie wymaga też interwencji władz monetarnych, a prezes banku centralnego od dłuższego czasu buduje oczekiwania, że stopy procentowe mogą pozostać bez zmian nawet do końca przyszłego roku. Koszt pieniądza pozostaje na tym samym poziomie od marca 2015 r., co jest dużym wsparciem dla przedsiębiorców szukających finansowania.

Czarne łabędzie na horyzoncie

Na tym idyllicznym obrazku są jednak rysy. Jedną z nich jest to, że od dłuższego czasu głównym motorem napędowym rozwoju jest konsumpcja. Wspiera ją spadające bezrobocie, rosnące wynagrodzenia oraz hojne transfery socjalne zafundowane przez obecną ekipę rządzącą. Bolączką gospodarki wciąż pozostają natomiast inwestycje, które mimo miliardów euro, jakie płyną do nas z Brukseli, rosną poniżej oczekiwań. Szczególnie niepokojące jest to, że do zwiększenia nakładów nie kwapi się sektor prywatny.
Wkrótce jednak przyjdzie prawdziwy test siły fundamentów naszej gospodarki. Na horyzoncie coraz wyraźniej bowiem rysuje się spowolnienie. Eksperci nie mają wątpliwości, że szczyt koniunktury już za nami. Bazowe scenariusze budowane przez analityków zakładają, że począwszy od zakończonego właśnie trzeciego kwartału, PKB będzie rósł coraz wolniej – to zaś oznacza, że inne wskaźniki też nie będą wyglądały już tak dobrze jak dotąd. Potwierdzają to ostanie odczyty PMI czy produkcji przemysłowej. Jak podał wczoraj GUS, we wrześniu była ona o zaledwie 2,8 proc. większa niż rok wcześniej. W pierwszym półroczu rosła w tempie 6–7 proc. w skali roku. Dlatego coraz więcej ośrodków analitycznych szacuje, że wzrost już spowolnił w III kwartale do 4–4,5 proc.
– Wiele zależy od tego, jakie będzie tempo spowolnienia. Jeżeli np. wzrost gospodarczy utrzyma się na poziomie 4 proc., co jest wciąż możliwe, to jak na nasze warunki bardzo przyzwoity wynik. W takiej sytuacji nie będzie problemu dla finansów publicznych. Kłopot zacząłby się, gdyby to spowolnienie było gwałtowniejsze. Większość z nas w tych swoich scenariuszach raczej nie zakłada tragedii. Ale każdy z nas dostrzega, że gdzieś na horyzoncie czają się czarne łabędzie (mało prawdopodobne wydarzenia o potencjalnie dużej skali oddziaływania – red.) i jest ich całkiem sporo – uważa Piotr Bielski, ekonomista Santander Bank Polska.
Jego zdaniem duży wpływ na Polskę może mieć brexit ze względu na nasze silne powiązania handlowe z Wielką Brytanią. Na to nakładają się wojny celne pomiędzy USA a Chinami, które pośrednio uderzą w wiele innych gospodarek.

Przejedzone efekty uszczelnienia

– Może być tak, że kilka czynników ryzyka skumuluje się w krótkim czasie. To byłby scenariusz bardzo niekorzystny. Do tej pory Polska miała naprawdę dużo szczęścia. Gdy coś złego działo się na świecie, to występowały czynniki krajowe, które to łagodziły. Podczas kryzysu 2008 r. pomógł nam kurs złotego i górka funduszy unijnych do wykorzystania – podkreśla Bielski.
Jego zdaniem chociaż teraz funduszy z Unii Europejskiej jest więcej, to ich wydawanie może być wyzwaniem m.in. ze względu na sytuację na rynku pracy. Bezrobocie jest rekordowo niskie, a problemem staje się deficyt pracowników. Napięcia łagodzi napływ rąk do pracy ze Wschodu, ale prawdopodobnie jego dynamika słabnie, a do tego będziemy musieli za chwilę konkurować o siłę roboczą z dużo zamożniejszymi krajami, jak chociażby Niemcami. Polska, nie mając polityki migracyjnej z prawdziwego zdarzenia, podkopuje swoje fundamenty wzrostu: w związku ze starzejącym się społeczeństwem rynek pracy może stać się hamulcem rozwoju.
Poważniejsze spowolnienie może być też problemem dla finansów publicznych.
– Rządowi udało się osiągnąć duży sukces w dochodach z VAT dzięki uszczelnieniu systemu. Ale co zrobiono z tymi pieniędzmi? Wydano je natychmiast. I to nie tylko te, które już zebrano, ale i planowane na następne lata, których jeszcze nie zebrano – zauważa Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Największą pozycją w wydatkach, jaka pojawiła się za rządów PiS, jest świadczenie 500 plus.
Zdaniem minister finansów Teresy Czerwińskiej budowanie buforów bezpieczeństwa w finansach w długim terminie powinno polegać nie na generowaniu nadwyżek, ale przestawieniu gospodarki na nowe tory i oparciu jej w większej mierze na innowacjach czy badaniach i rozwoju.
Dzisiaj jednak nawet przewidywane spowolnienie nie spędza nikomu snu z powiek. Polska ma dobre oceny u inwestorów, którzy doceniają stabilność makro ekonomiczną, a agencje ratingowe podkreślają solidne fundamenty gospodarcze i brak nierównowagi.