Powiedzmy, że zainwestowałeś, Czytelniku, w obligacje GetBacku kilkadziesiąt tysięcy złotych. Już wiesz, że była to jedna z twoich najgorszych decyzji, przynajmniej jeśli chodzi o pieniądze. Środki pochodziły, dajmy na to, ze sprzedaży mieszkania. Chciałeś je pomnożyć, żeby starczyło nie tylko na nowe M, ale też na jego remont i urządzenie. Twój bank uznał, że jesteś dobrym klientem.
Doradca twierdził, że nie spałby po nocach, gdyby zaproponował ci kolejną lokatę, kiedy ma prawdziwą petardę – obligacje korporacyjne i to jeszcze oprocentowane dwa razy wyżej niż lokata. Do tego jest opcja put, czyli wypłacasz pieniądze, kiedy chcesz. Gdy potrzeby wydatkowe staną się palące, kapitał odzyskasz przed czasem i jeszcze jakiś procent ci dopiszą. Dzisiaj GetBack jest bankrutem i nie realizuje swoich zobowiązań.
Co w tej sytuacji jest dla ciebie, Czytelniku, najważniejsze? Zarzuty karne dla kilku członków zarządu? Świadomość, że były prezes w odosobnieniu i z ograniczonym kontaktem ze światem ma czas przemyśleć swoje biznesowe posunięcia? A może krocie, jakie branża finansowa zarabiała na współpracy z windykatorem, więc nikt kury znoszącej złote jaja żadnym podejrzeniem zarzynać nie zamierzał. To wszystko wątki ważne, bo winnych – gwoli sprawiedliwości i ku przestrodze – ukarać trzeba. Dla ciebie jednak najważniejsze jest odzyskanie tych kilkudziesięciu tysięcy złotych. Nie jesteś sam, co jest marną pociechą. Jednak wasza grupa jest na tyle duża, że nie da się jej zignorować w przestrzeni publicznej, co nakłada szczególną odpowiedzialność nie tylko na tych, którzy będą wyjaśniali, jak to się stało, że gwiazda polskiej giełdy stała się nagle spółką, do współpracy z którą nikt nie chce się przyznać.
Co więc z twoimi pieniędzmi? Nie najlepiej, bo ich nie ma. Na pewno nie odzyskasz wszystkich, jeśli marzysz o połowie, to jesteś niepoprawnym optymistą. Fakty są brutalne i warto o nich mówić, bo w ostatnich kilku tygodniach w sprawie GetBacku wszystko idzie nie tak, jak powinno.
Punktem kulminacyjnym jest zaś wejście do gry kuratora obligatariuszy, który w negocjacjach układu pomiędzy GetBackiem a radą wierzycieli postanowił wywrócić stolik do góry nogami. Złożył propozycję z punktu widze nia zapakowanych w obligacje dość hojną, ale z gatunku economic fiction. Nazwał ją tak zresztą obecny zarząd spółki, któremu wielu wierzycieli – co zrozumiałe – ufa w bardzo ograniczonym stopniu. Nazwie ją podobnie każdy, kto spojrzał ostatnio w księgi GetBacku i widział, jak wygląda relacja aktywów do należności. A mówiąc delikatnie, wygląda bardzo źle. Źle wygląda też propozycja kuratora, choć zakłada odzyskanie połowy nominału zainwestowanego w obligacje. Połowa to mało, ale lepiej niż 27 proc., które ostatnio zaoferował sam GetBack. Dzisiaj pierwsza propozycja układowa, w której wierzyciele mieli odzyskać niemal dwie trzecie zainwestowanych środków, wygląda jak miłe wspomnienie urlopowego wyjazdu. Niestety nie da się go powtórzyć.
Nad propozycją kuratora trzeba się jednak pochylić, chociaż jest z gatunku – przy obecnej kondycji spółki – nierealnych. Jednocześnie przy odpowiednim uporze kuratora jednak… najbardziej prawdopodobnych. Dlaczego? Bo na mocy prawa restrukturyzacyjnego i przy tej strukturze wierzycieli GetBacku kurator może sam stworzyć układ i doprowadzić do jego przegłosowania. Pierwszy krok już w tym kierunku zrobił. Jeśli wykona drugi, a głosowanie wierzycieli zaplanowane jest na koniec sierpnia, mogę sobie wyobrazić krok trzeci. Ten wykona np. wierzyciel, który szybko się zorientuje, jak bardzo nierealny jest układ à la kurator, i mogą mu puścić nerwy – czytaj: w sądzie pojawi się wniosek o ogłoszenie upadłości GetBacku. Rozwiązanie fatalne dla wszystkich.
Nad czym więc warto się pochylić? Sanacja nie była korzystną propozycją z wielu powodów. Nadzieja, że postępowanie będzie szybkie, byłaby naiwnością. Sanacja to proces kilkuletni i powolne wykrwawianie się spółki. Łatwych szans na odwrócenie – jak ocenia obecny zarząd GetBacku – niekorzystnych, pozorowanych czy nieekonomicznych umów na ponad 360 mln zł nie ma. Sanacja nieco je zwiększa, ale odzyskanie połowy tej kwoty przez spółkę byłoby sukcesem. Dla wierzycieli być może niewielkim, bo oni myślą w kategoriach miliardów długów, jakie pozostawił po sobie windykator, a nie milionów, które można w kilka lat spróbować odzyskać. Dzisiaj o sanacji warto zapomnieć, bo dwóch najpoważniejszych umów z TFI i tak nie obejmie, więc gra jest niewarta świeczki.
Po decyzji kuratora i sądu, który kazał spółce opłacić salę we Wrocławiu na 28 sierpnia, można wnioskować, że najprawdopodobniej GetBackowi nie uda się przesunąć głosowania układu i wszystkie ciekawe, i dające nadzieję, opcje stają się wątpliwe.
Jedna z nich nosiła znamiona najlepszej ze złych. To negocjacje z inwestorami i jakaś forma postępowania układowego. Układ musi być lepszy niż 27 proc. nominału do odzyskania i pewnie szansa na kilka procent więcej istnieje. Inwestor, szczególnie branżowy, to uzupełnienie oferty. Jeśli prawdą jest, że GetBack ma aktywa pracujące warte 1,27 mld zł, to można sobie wyobrazić, że ktoś będzie gotów dać za nie nawet więcej, jeśli uzna, że więcej z nich wyciśnie. To, że osiem podmiotów jest zainteresowanych zakupem portfeli wierzytelności windykatora, to trochę bajka dopingująca tych, którzy są gotowi wyłożyć gotówkę na serio. Są zagraniczni inwestorzy, którzy widzą w długach skupywanych przez GetBack i w jego platformie windykacyjnej wartość, która pozwoli im zaistnieć na rynku polskim, krajowi gracze mogą dzięki nim poprawić swoją pozycję na rynku. Żeby miks inwestor – układ miał szansę powodzenia, konieczny jest jednak czas. Głosowanie układu pod koniec sierpnia, gdy zainteresowany podmiot dostał czas do końca września na złożenie wiążącej oferty, jest problemem. Przegłosowanie nierealnego układu też. Sprawa się mocno skomplikowała i można ją szybko rozstrzygnąć, ale tempo niekoniecznie działa na korzyść wierzycieli. Czas to pieniądz. Jak go zabraknie, to pieniędzy nie będzie tym bardziej.