Nie powstanie centralny rejestr domen zakazanych – poinformowało Ministerstwo Cyfryzacji na swej stronie internetowej.



Z informacji DGP wynika zaś, że w rządzie ukrócone zostaną również pomysły tworzenia rejestrów branżowych, dających możliwość blokowania stron ministrom zdrowia i infrastruktury oraz prezesowi Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów a także przewodniczącemu Komisji Nadzoru Finansowego.
To oznacza, że w życie nie wejdzie również lex Uber, mający być e-narzędziem do walki z zagranicznymi korporacjami łamiącymi rodzime przepisy o przewozie osób.
Minister cyfryzacji Marek Zagórski zapewnia w rozmowie z DGP, że nigdy intencją resortu cyfryzacji nie było wprowadzanie cenzury internetu. Ministerstwo jedynie – na prośbę przedsiębiorców telekomunikacyjnych – chciało stworzyć jeden centralny rejestr, skoro poszczególne resorty planowały tworzenie kilku rejestrów branżowych.
Jednocześnie minister obiecuje, że będzie co do zasady sprzeciwiał się tworzeniu takich branżowych rejestrów domen do zablokowania. Dlaczego „co do zasady”? Bo mogą być przypadki działań przestępczych i w oczywisty sposób nieakceptowalnych społecznie, jak np. pedofilia. Witryny zawierające takie treści powinny być jak najszybciej blokowane i usuwane z sieci.
Pierwotne plany utworzenia centralnego rejestru rozpętały burzę w internecie. Stowarzyszenia aktywistów zapewniały, że jeśli pomysł nie zostanie wycofany, odbędą się uliczne protesty. Cała sprawa zaś zaczęła się od publikacji DGP („Rząd zamierza cenzurować internet. I to na wielką skalę”, DGP z 17 lipca 2018 r.). Wskazaliśmy w niej, że niebawem wszelkie domeny, za pośrednictwem których oferowane są nielegalne produkty lub usługi, mają zostać zablokowane. Powstać miał bowiem „centralny rejestr domen internetowych służących do oferowania towarów i usług niezgodnie z przepisami prawa”.
„Jest na to już kierunkowa zgoda rządu, a pomysł popierają ministerstwa: cyfryzacji, finansów oraz infrastruktury” – napisaliśmy.
Eksperci na naszych łamach nie zostawili suchej nitki na tym pomyśle.
Krzysztof Izdebski z fundacji ePaństwo podkreślał, że takie działanie rządu należy ocenić jako przejaw słabości wobec negatywnych zjawisk współczesnego życia.
– Pomysł kilku ministerstw jest doskonałym przykładem na to, jak państwo nie powinno regulować zasad korzystania z internetu – dopowiadał Patryk Wachowiec, analityk prawny Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Wkrótce po naszym tekście resort cyfryzacji w wydanym oświadczeniu wskazał, że nie może być mowy o planie cenzurowania sieci, gdyż uprawnienie do blokowania stron byłoby uregulowane w ustawie, a wpisywać domeny do rejestru mogłyby wyłącznie uprawnione podmioty, jak np. minister finansów. Eksperci ripostowali, że fakt wpisania blokowania domen do ustawy nie oznacza, że nie byłaby to cenzura. Ich zdaniem dalej by była, tyle że mająca umocowanie w prawie.
Fundacja Panoptykon zwróciła uwagę, że wstępny projekt przewidywał danie niektórym organom, w tym m.in. szefowi sanepidu, uprawnienia do pozyskiwania danych telekomunikacyjnych o obywatelach. Dzięki temu urzędnicy mogliby się dowiedzieć, na jakie strony wchodzą Polacy. Minister Marek Zagórski wyjaśnia, że umożliwiający to przepis należy uznać za nieporozumienie. Rząd bowiem nigdy nie chciał sprawdzać historii aktywności w sieci poszczególnych obywateli. Chodziło jedynie o lepszą kontrolę nad przedsiębiorcami telekomunikacyjnymi.