Gdy świat się martwi o rozkład Europy, zastanawia się, jak też podzielili między siebie świat Trump z Putinem, i boi się, że globalne ocieplenie spowoduje światowy migracyjny krach, my możemy radośnie uniknąć tych niepokojów, koncentrując się na własnym zaścianku i naszych prowincjonalnych problemach i problemikach. Na przykład na tym, jakiegoż to elitarnego pajaca zrobił z siebie rzekomo kandydat na prezydenta Warszawy Rafał Trzaskowski, publikując na Facebooku w rocznicę śmierci Bronisława Geremka wspominkowy post o czasach, gdy był studentem profesora.
W tej sprawie najciekawsza jest nie reakcja jego przeciwników, lecz zwolenników i zwolenników potencjalnych. Ludzi dobrze wykształconych z Wilanowa czy Mokotowa, zwolenników Unii Europejskiej i ogólnie rzecz biorąc zachodniego projektu liberalnego. To oni najbardziej się oburzyli, Trzaskowskiego na wyścigi wyśmiewali lub oskarżali o klasistowską zbrodnię na prostym ludzie. Zanim zastanowimy się, skąd ta reakcja, przypomnijmy pokrótce, o co chodzi – być może została gdzieś jakaś osoba, która nie śledzi polityczno-towarzyskich burz w internecie. Otóż kandydat Trzaskowski postanowił publicznie wspomnieć swoje zajęcia z Geremkiem w Kolegium Europejskim w Natolinie. Rany, facet studiował! I w twarz nam tym pluje. Jakby tego było mało, studiował, uwaga, po francusku. To ci dziad jeden, półżabojad bez widelca. Co więcej, niech go drzwi ścisną, Ananiasza jednego, dostał u Geremka najwyższą notę na roku i nie omieszkał się nam tym pochwalić. „Czułem się, jakbym zdawał egzamin życia u biblijnego patriarchy z obrazów Rembrandta” – pisze dalej Trzaskowski, tym samym przypominając maluczkim, że zna obrazy holenderskiego mistrza i wie, co to biblijny patriarcha. Za co dostał tę „notę”? Ano referował, niech zajrzę do ściągi, credo Edgara Morina z „Penser L’Europe”. A potem jeszcze chwali się, że w 2015 r. był w Paryżu, gdzie wręczał temuż Morinowi nagrodę na szczycie ministrów europejskich Trójkąta Weimarskiego. I dodaje: „…miałem nieodparte wrażenie, że z obrazów zawieszonych na ścianie pałacu przy Quai d’Orsay spogląda na mnie lekko rozbawiony profesor. A jednak warto było czytać Morina”. No jakże mu się to wszystko ładnie spięło narracyjnie na koniec; doprawdy o wiele za ładnie.
Trochę wyśmiewam oburzenie tym wpisem, ale nie da się ukryć, że brzmi to mocno pretensjonalnie i bez wyczucia. Rembrandt, pałace, profesor, ą i ę. Nic nie ma więc dziwnego w tym, że zwolennicy jego głównego konkurenta Patryka Jakiego skoczyli na ten wpis jak kozy na pochyłe drzewo i rozpoczęli wytykanie Trzaskowskiemu oderwania od rzeczywistości. W końcu takie ich święte prawo i w zasadzie racja – zawsze można powiedzieć, że nie czas popisywać się Rembrandtem, gdy czeka reprywatyzacja; nie czas się chwalić francuskim, gdy trzeba budować boiska. Wyśmiać konkurenta – rzecz logiczna.
Ale dlaczego, zastanawiałam się usilnie, najagresywniej i najokrutniej zaatakowali Trzaskowskiego jego potencjalni wyborcy i bracia w ą i ę? Jeszcze gdyby tak ci wyborcy, których widzę na Facebooku, obserwuję na Twitterze czy śledzę w komentarzach, najzwyczajniej w świecie oskarżyli go o polityczną głupotę – to byłoby całkowicie zrozumiałe i bardzo wskazane. „Panie Trzaskowski – mogliby mu na przykład powiedzieć – rozumiemy, że się studiowało u Geremka, nie nosi się sandałów na sportowe skarpety i piło się wino lepsze niż z Biedronki. Ale czy wyborcy zaraz muszą o tym wiedzieć? Podobno jest gość, który w szafie trzyma jedwabniki, żeby mu przędły jedwab na krawaty, i nawet jego rodzona żona o tym nie wie. Można? Można. Wyborca, panie Trzaskowski, nie odróżnia obrazu Rembrandta od pisuaru Duchampa i chce, żebyś pan, zamiast kłapać po francusku o pośladkach Maryni, co zwykłego Polaka wpędza w jakieś niejasne kompleksy i go denerwuje, jak normalny człowiek poszedł nad Wisłę, zjadł kiełbasę przed kamerą, poparzył się, oblał keczupem i obiecał, że rozpędzisz pan na cztery wiatry elyty i burżuazję. Tylko tak możesz pan odnieść zwycięstwo. Skasuj pan wpis, bo skończysz jak Komorowski”.
Ale nie taka była główna linia ataku. Jedni się okrutnie śmiali: satyryczny ASZdziennik napisał artykuł zatytułowany „Tu miał być żart z Rafała Trzaskowskiego, ale wystarczy, że przedrukujemy jego post w całości”. Internauci komentujący wpis prześcigali się w parodiujących wpis zabawach literackich, wśród których pozytywnie wyróżniały się: „Atylla uczył mnie cywilizacji europejskiej podczas oblężenia Akwilei, po huńsku” czy „Severus Snape uczył mnie Czarnej Magii w Hogwarcie – w języku węży”. Inni po prostu niestrudzenie pisali, że bufon i pajac, i że zwykłego człowieka nie rozumie.
Niezwykle ciekawe, prawda? Bo po pierwsze, zwykle łatwo i chętnie tłumaczymy nasze sympatie polityczne z rzeczy o niebo gorszych niż to w gruncie rzeczy wzruszające i ładne, nawet jeśli mamy nieco manieryczne wspomnienie o Geremku. A po drugie, widziałam, że oskarżenia miotali głównie tacy ludzie, jak sam Trzaskowski. Niejeden też zdawał egzamin z tego i owego u jakiejś legendy. Niejeden też się tym tu i ówdzie chwalił. Jeden wzburzony, którego znam osobiście, ma na południu Francji „swojego ulubionego winiarza”; inny studiuje na prestiżowej uczelni za granicą i lubi o tym tu i ówdzie dyskretnie wspomnieć. Innymi słowy – tacy Trzaskowscy do kwadratu zazdroszczą mu pewnie tego Geremka albo myślą, że ich własny Geremek jest lepszy, a wyklinają, jakby Trzaskowski co najmniej przebrał się za Króla Słońce, wziął w rękę karabin maszynowy i zaczął ze śmigłowca strzelać w okna prostych ludzi z Woli.
Dlaczego? Klasa wykształcona, wyższa średnia, dotąd naturalny zwolennik owego rozpadającego się wszędzie „projektu liberalnego” – czyli demokracji, ale jednak eksperckiej, zabezpieczonej przed zakusami ślepego tłumu – przez ostatnie lata wyrobiła w sobie wręcz nieproporcjonalny strach przed demaskacją. Tak, studiują u Geremków po francusku i u Atylli po huńsku, ale podskórnie czują, że niech no tylko który z nich się do tego przyzna, a cały projekt liberalny raz na zawsze weźmie w łeb. Trzaskowski nie tyle jest według nich, jak sądzę, winny samoośmieszenia, ile stał się niebezpiecznym dekonspiratorem. Nieprzemyślanym wpisem niechcący przypomniał – i tym „zwykłym ludziom”, i nam, żyjącym w błogim dysonansie poznawczym – że projekt liberalny jest w gruncie rzeczy projektem elitarnym i eksperckim.
Też uważam, że to niewybaczalne.
Magazyn 20.07.2018 / GazetaPrawna.pl